sobota, 29 marca 2014
Snowpiercer: Arka przyszłości (2013)
Tytuł: Snowpiercer: Arka przyszłości (Snowpiercer)
Gatunek: Dramat/Akcja/Sci-Fi
Reżyseria: Joon-ho Bong
Premiera: 11 kwietnia 2014 (Polska), 1 sierpnia 2013 (świat)
Ocena: 6/6
Jakby wyglądało życie ludzi po przejściu globalnego kataklizmu? Na to pytanie odpowiadało już wielu twórców (jak chociażby Miller i Ogilvie w "Mad Max pod Kopułą Gromu", czy też Machulski w rodzimej komedii "Seksmisja"). Tym razem Joon-ho Bong postanowił sprowadzić na świat kolejną epokę lodowcową, zaś garstkę ocalonych zamknąć w samonapędzającym się pociągu. Czy "Snowpiercer" jest tylko kolejnym postapokaliptycznym kinem sci-fi, a może niesie z sobą większe przesłanie?
Po pomyłce naukowców i przegranej walce z globalnym ociepleniem, Ziemia została skuta lodem. Ci, którzy przetrwali, znajdują się na pokładzie Snowpiercera - innowacyjnego pociągu-miasta, prowadzonego dzięki lokomotywie Wilforda, której silnik sam potrafi generować energię. Wewnątrz pojazdu panuje ścisły podział klasowy. Pochodzący z biednego końca pociągu Curtis staje na czele powstania, którego celem jest przejęcie kontroli nad lokomotywą - i tym samym całym pojazdem.
Koreański reżyser przeszedł sam siebie, umieszczając niemalże całą współczesną historię ludzkiej cywilizacji w ciasnych, iście klaustrofobicznych wnętrzach poszczególnych wagonów. Począwszy od nierównego podziału klasowego, gdzie bogata mniejszość żyje w luksusie na koszt biednej większości z końca pociągu, po matrixową wizję poukładanego świata, opierającego się na liczbach i powtarzających się cyklach, dowodzonego przez jednego człowieka. Przepych przeplata się z brudem i ubóstwem, zaś gloryfikowana władza przywodzi na myśl komunistyczną propagandę. Znajdziemy tu obraz ludzi równych i równiejszych, lecz nikt nie jest jednowymiarowy, nikt nie jest tylko zły lub tylko dobry. Prowadzona konsekwentnie fabuła, obfita w zwroty akcji i walkę (pozbawioną zbędnych hektolitrów krwi i brutalnych scen), wciąga od pierwszych minut i trzyma widza do samego końca. Całość Bong ubiera w dopracowaną, cieszącą oko oprawę wizualną (niektóre wagony mogą zapierać dech w piersiach). Gdyby jednak to było za mało, reżyser doprawia swój obraz wyszukaną groteską. Scena Nowego Roku na moście i postać ociekającej słodkością ciężarnej nauczycielki z karabinem przypominać mogą samego mistrza Gombrowicza.
Obsadowymi perełkami w "Snowpiercer" nie są wcale grający pierwsze skrzypce Chris Evans, czy też asystujący mu Jamie Bell (choć oboje dobrze odnajdują się w swoich rolach). Co najwyżej poprawności szukać można u Johna Hurta i Eda Harrisa. Prym wiodą tutaj postaci drugoplanowe: perfekcyjna, karykaturalna i zmieniona nie do poznania Tilda Swinton jako Mason, genialny i ekscentryczny Kang-ho Song w roli Namgoonga Minsu, Alison Pill - odtwórczyni wcześniej już wspomnianej nauczycielki, czy też Octavia Spencer jako waleczna Tanya, gotowa na wszystko, by odnaleźć swojego syna.
Podsumowując, "Snowpiercer" to nietuzinkowy obraz z przesłaniem, który zachwycić może nawet bardziej wymagających widzów. Pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że dzieło Bonga jest jednym z najlepszych filmów sci-fi ostatnich lat.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz