sobota, 19 listopada 2016

Sausage Party (2016)


Tytuł: Sausage Party

Gatunek: Komedia/Animacja
Reżyseria: Conrad Vernon, Greg Tiernan
Premiera: 12 sierpnia 2016 (Polska), 14 marca 2016 (świat)
Ocena: 5-/6

Seth Rogen niejednokrotnie udowodnił, że nie ma dla niego tematów tabu. W filmach z jego udziałem wyśmiewano już praktycznie wszystko i wszystkich, z przywódcą Korei Północnej włącznie (głośny "Wywiad ze Słońcem Narodu"). Choć "Boski chillout" i "To już jest koniec" na stałe wpisały się na karty kinowych komedii o specyficznym poczuciu humoru, to ostatnio Seth Rogen, jak i jego odwieczny filmowy partner James Franco, zaczęli się wypalać z pomysłów. Czy "Sausage Party", specyficzna animacja dla dorosłych, to dalszy spadek po równi pochyłej, czy może nadzieja na powrót na szczyt?


Produkty spożywcze w supermarkecie wiodą spokojne i szczęśliwe życie. Klientów sklepu uważają za bogów i mają nadzieję, że któregoś dnia zostaną wybrane, by przekroczyć próg automatycznych drzwi do lepszego świata. Tego dnia doczekali w końcu parówka Frank i jego ukochana Brenda. Gdy razem trafiają do jednego wózka i kierują się do kas, jeden z produktów, Miodowa Musztarda, zaczyna panikować. Krzycząc, że nigdy "tam" nie wróci, wyskakuje z wózka. Frank i Brenda wychodzą ze swoich opakowań, by pomóc nieszczęśnikowi, lecz próba kończy się niepowodzeniem, a cały wózek wywraca się. Frank i Brenda muszą uciekać, by ratować swoje życie. Próbując wrócić na swój dział, Frank trafia do namiotu Wiecznych, gdzie odkrywa przerażającą prawdę o ludziach. Musi ostrzec inne produkty, nim będzie za późno.


Film zaczyna się, jak sztandarowa animacja Pixara - uśmiechnięci bohaterowie w idealnym świecie śpiewają radosną piosenkę na otwarcie supermarketu. Szybko jednak twórcy udowadniają, że "Sausage Party" jest animacją stanowczo nie dla dzieci. Dla bardziej wrażliwych to zderzenie z rzeczywistością może być jak oberwanie obuchem w głowę. Bo, trzeba przyznać, twórców mocno poniosło. Co najważniejsze, w zdecydowanej większości: na plus. Nie ma tutaj zabawy w półśrodki. Twórcy wyśmiewają wszystko i wszystkich, zaczynając od religii i wiary, poprzez absurdy podziałów społecznych, na pieprznych żartach kończąc. Każdy z prezentowanych produktów uosabia konkretną nację, uwypuklając i żartując z krążących na jej temat stereotypów. W "Sausage Party" nie ma równych i równiejszych - twórcy parodiują i żartują ze wszystkich. Oczywiście, jak to na Rogena i jego ekipę przystało, nie brakuje dowcipów o seksie, genitaliach i różnego rodzaju płynach. Przez większość filmu jest to jednak dość wyważona (jak na twórców) ilość, dzięki czemu przeciwnicy pieprznych żartów też znajdą coś dla siebie. Gorzej sprawa ma się w wielkich finale, gdzie kogoś poniosła ułańska fantazja i co wrażliwsze osoby mogą zejść w sensie medycznym.


Abstrahując od, moim skromnym zdaniem, trochę przesadzonego i nic niewnoszącego finału, całość wypada naprawdę dobrze. Pod sporą dawką humoru, znajduje się całkiem sensowna i logiczna fabuła. Twórcy starają się podkreślić absurdy, którymi kierują się ludzie i które biorą niemalże za "coś pewnego". Z jednej strony to krytyka, z drugiej - próba otworzenia oczu. Nie prezentują jednak rozwiązania ani złotego środka. Uwolnione spod jarzma wiary w klientów-bogów produkty spożywcze i tak dążą do autodestrukcji i zburzenia wszelkich fundamentów moralnych (co, według bohaterów filmu, jest swego rodzaju "happy endem"). Opakowanie tego w cieszącą oko animację, godną Pixara lub Dreamworks, dodatkowo podkreśla tylko groteskowość całokształtu. 


W animacjach pod względem aktorskim najbardziej lubię to, czy dana osoba na tyle dobrze wczuje się w swoją postać, że widz nie będzie mógł jej rozpoznać po głosie. I tak też się dzieje w "Sausage Party". Słysząc Franka, słyszałem Franka, a nie Setha Rogena udającego gadającą parówkę. Równie dobrze spisali się Kristen Wiig, Jonah Hill, Michael Cera, Salma Hayek, Edward Norton (tak, tak, on też tu bierze udział!) i wielu, wielu innych, którzy uraczyli nas swoimi dubbingowymi umiejętnościami. Naprawdę odwalili kawał dobrej roboty!


Podsumowując, jeżeli komuś podobał się "Boski chillout", a humor "To już jest koniec" wspomina do dziś, to "Sausage Party" będzie dobrym wyborem. Sam obraz powinien trafić na jakąś listę rekordów, bo tylu wariacji ze słowem "fuck" nie słyszałem chyba od czasu "Kasyna" Martina Scorsese. Co bardziej wrażliwym radzę film Vernona i Tiernana omijać szerokim łukiem, bo mogą oni nie dotrwać do napisów końcowych.

niedziela, 6 listopada 2016

Inferno (2016)


Tytuł: Inferno

Gatunek: Thriller
Reżyseria: Ron Howard
Premiera: 14 października 2016 (Polska), 12 października 2016 (świat)
Ocena: 3-/6

Kiedy w 2006 roku "Kod da Vinci" wszedł do kin, o książkach Dana Browna usłyszał każdy. W momencie, gdy głos zabrał sam Watykan, potępiając przedstawiane w powieści i jej ekranizacji teorie, producenci zapewne piali z zachwytu (bo czy można mieć lepszą reklamę?). Zainteresowanie mediów przedstawionymi wątkami, w których fikcja zgrabnie została wpleciona w prawdziwe wydarzenia, spowodowało, że "Kod da Vinci" stał się światowym hitem (zarabiając przeszło 700 mln dolarów). Od razu było pewne, że nie będzie to jedyna ekranizacja prozy Dana Browna. I tak, w 2009 na duży ekran trafiły "Anioły i demony". Choć ponownie spotkano się z krytyką Watykanu i medialnym szałem, filmowi nie udało się powtórzyć sukcesu swojego poprzednika. Mimo to, twórcy postanowili nie dawać za wygraną i w tym roku do kin trafiła trzecia ekranizacja przygód Roberta Langdona. Czy "Inferno" jest w stanie dorównać książce?


Robert Langdon, światowej sławy profesor z dziedziny symboliki z Harvardu, budzi się w szpitalu w Wenecji. Nie wie, gdzie się dokładnie znajduje i jak tu trafił. Dr Sienna Brooks wyjaśnia mu, że trafił do szpitala ranny i może cierpieć na kilkudniową amnezję. Niedługo później na miejsce przybywa Vayentha, płatna zabójczyni, której zadaniem jest pozbycie się Langdona. Wraz z pomocą Sienny, Robertowi udaje się uciec. Okazuje się, że jest poszukiwany przez amerykański rząd, WHO oraz tajną organizację. Wszystko przez urządzenie, które znajduje w kieszeni swojej marynarki, zawierające mapę piekła Dantego, która została przez kogoś zmodyfikowana. Od rozwiązania tej zagadki może zależeć nie tylko życie Langdona, ale i wszystkich ludzi.


Do tej pory trio Howard, Hanks i Zimmer to był istny strzał w dziesiątkę. Howard potrafił genialnie ważyć akcję i napięcie z jednoczesnym prowadzeniem fabuły, w roli Langdona ciężko było sobie wyobrazić kogokolwiek poza Hanksem, a całość doskonale domykał Zimmer w wyjątkowej oprawie muzycznej. Niestety, wystarczyło, że Akiva Goldsman zostawił napisanie scenariusza Davidowi Koeppowi (tak, tak, to ten pan od "Jack Ryan: Teoria chaosu") i wszystko się posypało. Koepp pozazdrościł chyba Terrio i Goyerowi chaotycznego "Świtu sprawiedliwości" i sam postanowił obszerną powieść Dana Browna poszatkować, pozlepiać po swojemu i - co gorsza! - zmienić cały jej sens.


Przez liczne skróty myślowe, skakanie między scenami i nierozwijanie wątków ci, którzy nie czytali książki, mogą się czuć mocno zdezorientowane. Za to osoby, które czytały książkę, będą nie mniej zdezorientowane, przez pół seansu zastanawiając się, czy aby na pewno "Inferno" stanowi ekranizację powieści Dana Browna. Choć wartkiej akcji w filmie nie brakuje, nie udaje się nią zrekompensować kompletnego braku fabularnej logiki, sensownego ciągu przyczynowo-skutkowego i zmiany finału, przez którą obraz trafia na półkę przeciętnych thrillerów. I to mocno przeciętnych. Nic w tym obrazie nie potrafi wystarczająco zachwycić, główne wątki są niewystarczająco rozbudowane, a liczne niedomówienia sprawiają, że widz zastanawia się, kto pisał scenariusz - doświadczony (nomen omen) scenarzysta, czy uczeń gimnazjum. Na domiar złego, Ron Howard za wiele z tym nie robi i prezentuje widzom tę fabularną papkę z pełną odpowiedzialnością, zaś Hans Zimmer ponownie udowadnia, że spoczął na laurach i się wypalił, plagiatując sam siebie. To, co usłyszmy w "Inferno", to nieznacznie (naprawdę nieznacznie!) przerobiony soundtrack z "Kodu da Vinci".


Ze wcześniej wspomnianego trio, wyłącznie Tom Hanks udowadnia, że nie zwalnia tempa i nadal mu zależy. Jako Robert Langdon jest niezastąpiony i choć scenariuszowo wygląda to blado, stara się wycisnąć jak najwięcej. Felicity Jones jako Sienna Brooks wypada zbyt sztucznie, znany z "Nietykalnych" Omar Sy nie ma możliwości rozwinięcia skrzydeł, a Ben Foster jako Zobrist jest tak słaby, że do swoich teorii nie przekonałby ameby intelektualnej, a co dopiero takiej rzeszy wiernych i oddanych wyznawców, jaka została zaprezentowana w filmie. Na koniec Sidse Babett Knudsen, która sama w sobie nie wypada najgorzej, ale wybór jej do roli Elizabeth Sinskey udowadnia, że twórcy naprawdę nie czytali książki.


Podsumowując, jako niewymagający film akcji z domieszką thrillera, "Inferno" może być dobrym pomysłem na wieczór. Jednakże, dla większości widzów wizyta w kinie może skończyć się konsternacją i rozczarowaniem. "Inferno" to doskonały przykład, że co za dużo, to niezdrowo.