wtorek, 29 sierpnia 2017

Atomic Blonde (2017)


Tytuł: Atomic Blonde

Gatunek: Thriller/Akcja
Reżyseria: David Leitch
Premiera: 28 lipca 2017 (Polska), 12 marca 2017 (świat)
Ocena: 5-/6

Ponownie David Leitch i ponownie kino akcji. Po debiutanckim "Johnie Wicku" powraca z kolejną propozycją. Tym razem, zamiast wendetty mścicela, pragnie zaserwować połączenie szpiegowskiego thrillera z kinem akcji zeszłego wieku. Czy w "Atomic Blonde" się sprawidzło, czy też to wyłącznie kolejna sieczka dla miłośników mordobicia na wielkim ekranie?


Czasy Zimnej Wojny. Na terenach Berlina ginie jeden z brytyjskich szpiegów, a wraz z nim niezwykle cenna lista wszystkich podwójnych agentów. Jeżeli lista trafi w niepowołane ręce, może stać się bronią przeciwko całej siatce wywiadowczej po obu stronach Muru. By do tego nie dopuścić, MI6 wysyła do akcji swojego najlepszego zawodowca - Lorraine. Musi dotrzeć do szpiegowskiego półświatka w komunistycznej części Berlina, by zdobyć listę, nim zrobią to wrogowie. Rozpoczyna się wyścig z czasem, a w świecie podwójnych agentów okazuje się, że Lorraine może liczyć wyłącznie na siebie.


"Atomic Blonde" perfekcyjnie wpasowuje się w trwający od pewnego czasu trend w światowym kinie, w którym zamiast ociekającego testosteronem macho w roli głównej występuje ostra jak brzytwa kobieta. I o ile ten zabieg czasem okazuje się przerysowany i karykaturalny, o tyle w "Atomic Blonde" sprawdza się wyśmienicie. David Leitch ponownie postawił na surowy obraz, klimat i realizm, po raz kolejny dając pstryczka w nos twórcom wysokobudżetowych blockbusterów i jednocześnie udowadniając, że nie samymi efektami komputerowymi człowiek żyje. Główna bohaterka krwawi, można ją zranić, a rzucona o ścianę traci dech w piersiach. I za to wielki plus, bo kino akcji (niestety!) przyzwyczaiło widza do nadnaturalnej odporności prezentowanych postaci. Obraz Leitcha, poza dużą dawką akcji, stanowi również zgrabne połączenie świetnych ujęć, klimatu lat 80. i 90., wyszukanej muzyki i przemyślanych dialogów.


Po "Johnie Wicku", w którym rozciągnięte w nieskończoność sceny walki były nie do zniesienia, Leitch wyciągnął lekcje i w "Atomic Blonde" serwuje znacznie bardziej wyważone proporcje. Fabuła nie ginie gdzieś pod toną walk, pojedynków i strzelanin, a wręcz przeciwnie - całkiem nieźle uzupełnia całość. Intryga, choć miejscami nazbyt rozdmuchana i zawiła, prowadzi do całkiem zaskakującego finału, który może wprawić w konsernację i osłupienie niejednego widza. Choć nie jest to jeszcze poziom, który można by nazwać przełomowym, "Atomic Blonde" niezaprzeczalnie wyróżnia się na tle innych propozycji z tego gatunku. I to na plus.


Obsadowo mamy iście wybuchową mieszankę. Charlize Theron staje się powoli kobiecą ikoną kina akcji, a jej niesamowita elastyczność i spory wachlarz umiejętności pozwoliły jej wykreować postać agentki, od której mogliby się uczyć Daniel Craig i Matt Damon. Sofia Boutella po raz kolejny udowadnia, że stać ją na więcej i nawet z roli drugoplanowej potrafi wykrzesać tyle, że po seansie zapada w pamięci bardziej, niż tacy weterani, jak John Goodman czy Toby Jones. Choć "Atomic Blonde" niezaprzeczalnie zdominowały kobiety, to James McAvoy znajduje dla siebie przysłowiowe pięć minut, by podkreślić, że nie da się zaszufladkować jako profesor Xavier.


Podsumowując, David Leitch zaskakuje i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. O ile "Johna Wicka" wolę omijać szerokim łukiem, o tyle "Atomic Blonde" jest filmem, który chętnie obejrzałbym jeszcze raz. Mam tylko nadzieję, że Leitch nie okaże się reżyserem jednego stylu. W końcu w przyszłym roku przyjdzie nam się zmierzyć z jego wizją kontynuacji "Deadpoola", która - w porównaniu do surowego "Johna Wicka" i równie surowej "Atomic Blonde" - może okazać się dla reżysera nie lada wyzwaniem.

piątek, 11 sierpnia 2017

Volta (2017)


Tytuł: Volta

Gatunek: Komedia kryminalna
Reżyseria: Juliusz Machulski
Premiera: 7 lipca 2017 (Polska), 20 czerwca 2017 (świat)
Ocena: 2+/6

"Vabank", "Kingsajz", "Seksmisja", "Kiler", "Pieniądze to nie wszystko" - to jedne z tych filmów, które bawiły, bawią i bawić będą. Klasyki polskiego kina, znane zarówno starszym, jak i młodszym widzom, które na stałe zapadły w ich pamięci. Wszystkie wyreżyserowane przez jednego z najwybitniejszych twórców polskiego kina - Juliusza Machulskiego. Ostatnio jednak można było zauważyć u niego pewien spadek formy. Po średnim "Ile waży koń trojański?" i nietrafionej "Ambassadzie", jego tegoroczna propozycja - "Volta" - miała stanowić swego rodzaju powrót do korzeni. Czy udany?


Bruno Volta jest mistrzem w odkrywaniu ludzi - ich cech, słabości i pragnień. Zaangażowany w kampanię nieokrzesanego Kazimierza Dolnego stara się go wynieść na fotel prezydencki. Pewnego dnia w dość niecodziennych okolicznościach poznaje Wiki, z którą szybko zaprzyjaźnia się jego partnerka, Aga. Okazuje się, że Wiki zajmuje się remontem i odnową mieszkania po swojej babci. Podczas pracy odnajduje ukrytą w ścianie koronę, która okazuje się być zaginioną setki lat temu koroną Kazimierza Wielkiego. Gdy te informacje docierają do Volty, postanawia zrobić wszystko, by przejąć bezcenne znalezisko i wykorzystać je w kampanii Dolnego.


Po zwiastunach można było odnieść wrażenie, że Machulski rzeczywiście wrócił do korzeni, a "Volta" to trafiona komedia omyłek z kryminalną nutą w tle. Niestety, rzeczwistość okazała się zgoła inna. Jako komedia nowy film Machulskiego wypada naprawdę słabo. Humoru można uraczyć tu tyle, co kot napłakał (i to w dodatku w wątku pobocznym, a nie przewodnim). Fabuła przypomina niezbyt przemyślany zlepek pomysłów, na siłę posklejany ze sobą i tworzący pozorną jedną całość. Przerysowane wstawki historyczne kontrastują z teraźniejszymi wątkami. Kryminalna nuta nie za wiele tu daje, bo Machulski co rusz traci tempo opowiadanej historii, przez co wiele fragmentów filmu wypada nazbyt rozwlekle i nużąco. Sami bohaterowie zaprezentowani są zbyt płytko i bez charakteru, jakby w ogóle nie byli zaangażowani w przedstawianą historię. Przez to wszystko finał, który miał przynieść fabularny twist i zaskoczenie, przynosi wytchnienie i ulgę, że udało się dotrwać do końca i zaraz pojawią się napisy końcowe.


"Volta" jednak miała też inne, ważne zadanie. Poprzez wątek karykaturalnej kampanii prezydenckiej Kazimierza Dolnego Machulski wygłasza krytykę tej części społeczeństwa, która patriotyczna jest wyłącznie na pokaz, a w rzeczywistości wykorzystuje pamięć o bohaterach i historię Polski do swoich własnych, stanowczo niechwalebnych celów. W czasach, gdy obnoszenie się polskością jest w modzie, a patriotyczne symbole wiszą na t-shirtach w sieciówkach, "Volta" jest solą w oku tych, którzy na nacjonalistycznej modzie chcą się wybić i/lub zarobić. Postać Dolnego i Volty perfekcyjnie naśladuje i wyśmiewa patriotów na pokaz, którzy są stali w swych przekonaniach niczym chorągiewki na wietrze. I ta krytyka, choć zaserwowana niewprost i obudowana słabą komedią, Machulskiemu się udała. Niestety, może być ona zbyt zawoalowana, przez co nie odbiorą jej ci, do których w rzeczywistości powinna trafić.


Jeśli chodzi o obsadę, to znanych polskich nazwisk w "Volcie" nie brakuje. I, choć fabularnie wydawać by się mogło, że film Machulskiego traktuje o silnych kobietach, to w rzeczywistości żeńska część obsady wypada blado przy kolegach z planu. Niezaprzeczalnie pierwsze skrzypce gra tutaj Jacek Braciak, bez którego przebrnięcie przez "Voltę" byłoby istną drogą przez mękę. Tuż za nim plasują się Michał Żurawski i Andrzej Zieliński. Duet Dycha-Zieliński, choć mocno wzorowany na "Kilerze" (Siara-Lipski), wypada całkiem nieźle. Wiele do życzenia pozostawia po sobie Olga Bołądź i Aleksandra Domańska. Ta pierwsza jako Wiki wypada mocno nieprzekonująco, ta druga jako Aga przypomina bohaterkę wyciągniętą z paradokumentów Polsatu. Kobiety, które mogłyby ten film udźwignąć - Joanna Szczepkowska i Katarzyna Herman - są niestety strącone na dalszy plan i niewiele mogą pomóc młodszym koleżankom.


Podsumowując, plus za odważną krytykę i plus za Jacka Braciaka. Niestety, całokształt wypada bardzo słabo. "Volta" spokojnie mogłaby posłużyć jako lek na bezsenność, a ilość zabawnych tekstów, które choć na chwilę zapadają w pamięci, można zliczyć na palcach jednej ręki. Może i Machulski chciał wrócić do korzeni, ale tego powrotu nie można zaliczyć do udanych. Zamiast tego utwierdził widzów w przekonaniu, że lata swojej świetności ma już dawno za sobą.