czwartek, 13 marca 2014

Gra Endera (2013)


Tytuł: Gra Endera (Ender's Game)
Gatunek: Akcja/Sci-Fi
Reżyseria: Gavin Hood
Premiera: 31 października 2013 (Polska), 24 października 2013 (świat)
Ocena: 3-/6


W ostatnim czasie twórców książkowych ekranizacji można podzielić na dwie grupy. Pierwsza, wykazująca się pazernością, potrafi z 200 stron stworzyć trzy, ponad dwugodzinne filmy. Druga grupa zaś na siłę stara się upchnąć wszystko w 120 minut. Gavin Hood, który zabrał się za sfilmowanie "Gry Endera" Carda, stanowczo zalicza się do tej drugiej grupy.


Po nieudanej próbie inwazji obcych, Ziemia przygotowuje się do ewentualnego powrotu najeźdźców. Nowi żołnierze i dowódcy poszukiwani są wśród dzieci. Jednym z nich jest Ender Wiggin, wyróżniający się strategicznymi umiejętnościami. Chłopiec dostaje się do elitarnej grupy w orbitalnej szkole bojowej. Gdy obcy przygotowują się do skolonizowania nowej planety i zagrożenie atakiem staje się realne, cała nadzieja na ratunek spocznie w rękach Endera.


Trzeba przyznać, że ekranizacja Hooda ma to, co każdy porządny film s-f mieć powinien: piękne dla oka efekty specjalne. Choć po "Grawitacji" dopracowane loty w nieważkości nie są już czymś tak przykuwającym uwagę, to "Grze Endera" nie można odmówić wizualnego majstersztyku. Gdy jednak przebrniemy przez tę grubą warstwę komputerowej magii, sam film daje nam niewiele. Widać, że Hood miał problem ze streszczeniem książki w tak ograniczonym czasie. Zaowocowało to sporą ilością pourywanych wątków i biegiem na skróty, przez co widz - który książki nie czytał - może zwątpić i w pewnych miejscach się pogubić. Choć, jak mniemam, "Gra Endera" miała opierać się na wewnętrznej przemianie głównego bohatera, to przy narzuconym tempie ciężko tego nie przeoczyć. Reżyser nie ma czasu na zatrzymywanie się, by zgłębić myśli i rozważania głównego bohatera. Zamiast tego dostajemy nieprawdopodobnie błyskawiczną karierę Endera, którego można określić mianem "skazanego z góry na sukces". Zakończenie, mające obrócić całą historią o 180 stopni, wydaje się być przeciągnięte i wymuszone. Po seansie ma się odczucie, że reżyser nie wykorzystał całego - ewentualnego - potencjału powieści Carda.


Do historii nie przekonują również aktorzy. Ben Kingsley (Rackham) i Harrison Ford (Graff) to starzy wyjadacze, którzy wyglądają tak, jakby sami chcieli wziąć sprawy w swoje ręce (co staje w opozycji do ról, które muszą odegrać). Po świetnej roli Bruna w "Chłopcu w pasiastej piżamie" Asa Butterfield pokazał, że stać go na wiele więcej niż to, co łaskaw był zaprezentować w "Grze Endera". Choć ma predyspozycje, by z głównego bohatera wiele wykrzesać, to szaleńcze tempo filmu powoduje, że w pewnym momencie przestaje "walczyć pod prąd" i spoczywa na laurach, "lecąc z nurtem". Oby inni reżyserzy, z którymi przyjdzie mu współpracować, mieli lepszą rękę, by wykorzystać jego talent.
Podsumowując, ze świecą szukać można ekranizacji, które okazały się równie dobre lub lepsze (o ile takowe istnieją), niż książkowy pierwowzór. Przenoszenie bohaterów powieści na duży ekran dla każdego reżysera stanowi nie lada wyzwanie. Gavin Hood temu wyzwaniu nie podołał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz