poniedziałek, 28 września 2015

Karbala (2015)


Tytuł: Karbala

Gatunek: Wojenny
Reżyseria: Krzysztof Łukaszewicz
Premiera: 11 września 2015 (Polska), 8 września 2015 (świat)
Ocena: 4/6

W ciągu kilku ostatnich lat rodzimi twórcy udowodnili widzom, że wyrażenie "polski film wojenny" brzmi jak oksymoron. To, czego nie udało się zniszczyć Hoffmanowi w filmie "1920 Bitwa Warszawska", dobił Chochlew za pomocą "Tajemnicy Westerplatte". Potem było już tylko gorzej, jak za ekranizację wielkich wydarzeń polskiej historii zabrał się Komasa z dubstepowym "Miastem 44" i Barczyk, nazywający superprodukcją nieudolny mariaż filmu historycznego z fantastyką ("Hiszpanka"). Tym razem za kamerą usiadł Krzysztof Łukaszewicz, reżyser takich filmów, jak "Generał Nil" i "Lincz". Czy jego "Karbala" przywraca gatunek wojenny w polskim kinie na dobre tory, a może pogrzebuje go pod kolejną warstwą mułu?


Rok: 2004. Miejsce: Karbala, Irak. Grupa polskich i bułgarskich żołnierzy ma za zadanie bronić City Hall - siedzibę lokalnych władz i miejsce przetrzymywania terrorystów. Misja ma trwać 24 godziny - do czasu przyjazdu zmienników - i na tyle też wyznaczone są zapasy jedzenia i amunicji. Sprawa komplikuje się, gdy islamscy terroryści opanowują miasto, odcinając City Hall od świata. Kapitan Kalicki podejmuje dramatyczną decyzję utrzymania budynku do czasu przybycia posiłków. Rozpoczyna się krwawa walka o przetrwanie, podczas której jeden błąd Kalickiego może kosztować życie jego żołnierzy i bułgarskich sojuszników.


Polacy na kartach historii niejednokrotnie zapisali się jako ci, którzy potrafią dokonać niemożliwego. Karbala jest kolejnym tego przykładem - żołnierze polscy i bułgarscy utrzymali przez trzy dni budynek City Hallu, przy ograniczonych zasobach i pod naporem sił liczniejszej armii terrorystów. Nie tylko utrzymali City Hall do przybycia wsparcia, ale i nie stracili podczas obrony żadnego żołnierza. Już samo to jest wystarczającym materiałem na scenariusz dla pełnego patriotyzmu kina i Łukaszewicz postanowił wykorzystać je w pełni. Jego Irak to spalone słońcem piekło, które można odczuć już od pierwszych minut filmu. Rozkazy należy wykonywać z największą dokładnością, bo mały błąd może kosztować życie. "Karbala" prezentuje prostych żołnierzy, którzy nie przybyli do Iraku, by zdobyć chwałę. W końcu ich marzenia o sławie i tak szybko weryfikuje rzeczywistość, brutalnie i bez ogródek ukazana kamerą Łukaszewicza. Każdy z bohaterów musi chronić swoich kolegów nie tylko przed nacierającymi terrorystami, ale i przed własnymi słabościami. Reżyser "Linczu" nie ubarwia wojennych działań wyższą ideologią i bohaterskimi przyśpiewkami, dzięki czemu jego obraz uderza widza realizmem i "zwykłą" walką o przetrwanie. To chyba największa zaleta "Karbali".


Świetnie spisał się Skubiszewski, odpowiedzialny za filmową muzykę. Nie tylko za jej pomocą udaje się odzwierciedlić tamtejszy klimat, ale i - odpowiednio dobrana - nadaje tempa scenom akcji i strzelaninom. To właśnie ona potrafi choć trochę przysłonić wady "Karbali" i niedociągnięcia. Największym błędem, którego nie udało się Łukaszewiczowi uniknąć, jest brak wyważonej dramaturgii (jego bohaterowie miotają się między zbyt kamienną twarzą a nadekspresją) i odpowiednio dawkowanego napięcia (które przez zbyt rozplanowane sceny walk ulatuje zbyt szybko). Przez nagromadzenie wątków o poszczególnych postaciach, nie udaje się zbudować głębszej więzi między nimi a widzami. W efekcie, gdy ktoś zostaje ranny, załamuje się, zostaje porwany lub charakteryzuje się nieludzką odwagą, nie wywołuje tym większych emocji (można to porównać choćby do "Furii" Ayera, gdzie skład, status i zachowania głównych bohaterów były zbliżone, ale więź z widzem znacznie silniejsza). Idealnym zwieńczeniem całości byłby perfekcyjnie przerobiony na polski motyw z filmów amerykańskich - biało-czerwona flaga powiewająca na wietrze. Dla Łukaszewicza to jednak było za mało i zaserwował takie (dłużące się) zakończenie, że nawet Peter Jackson po "Powrocie króla" by się nie powstydził.


Obsadę - w ogólnym rozrachunku - należałoby zaliczyć na poczet plusów filmu. Pierwsze skrzypce gra niezaprzeczalnie Bartłomiej Topa, który niejednokrotnie już swój talent udowadniał. Choć można było wyczuć tutaj pewien wpływ "Drogówki", to udało się też dojrzeć trochę świeżości - dzięki czemu postać Kalickiego najbardziej zapada w pamięci po seansie. Dalej mamy - na równi - Lichotę, Żurawskiego i Schuchardta, którzy nie budują swoich postaci schematycznie i podręcznikowo, dzięki czemu widz podczas seansu może odczuć do nich wszystko, od sympatii po antypatię. Kiepską stroną obsady jest Antoni Królikowski, który małym warsztatem wyjątkowo odstaje od kolegów z planu. Całe szczęście jego postać nie była zbyt wymagająca i udało się ją przepchnąć do napisów końcowych.


Podsumowując, jak na polskie realia, "Karbala" Łukaszewicza jest naprawdę godna uwagi. Z kina wychodzi się z nadzieją, że w końcu gatunek wojenny z rodzimych wytwórni ma szansę wrócić na odpowiednie tory. Oby tylko ta nadzieja nie została przedwcześnie rozwiana przez kolejnego twórcę pokroju Komasy.

1 komentarz:

  1. miasto 44 złe? błagam. chcę znać twojego dilera, ziomek.

    OdpowiedzUsuń