wtorek, 23 czerwca 2015

Furia (2014)


Tytuł: Furia (Fury)

Gatunek: Dramat/Wojenny
Reżyseria: David Ayer
Premiera: 24 października 2014 (Polska), 15 października 2014 (świat)
Ocena: 5/6

O Davidzie Ayerze zrobiło się ponownie głośno, gdy stanął za kamerą oczekiwanego przez fanów uniwersum DC Comics "Suicide Squadu". Warto jednak nadmienić, że to jednak ten pan odpowiadał za scenariusz do pierwszej odsłony "Szybkich i wściekłych" i "S.W.A.T." oraz wyreżyserował "Ciężkie czasy" i "Bogów ulicy". Po latach romansu z kinem akcji i sensacji, Ayer spróbował swoich sił z dramatem wojennym. Czy w "Furii" czuć prawdziwe kino batalistyczne, a może kicz hollywoodzkiego patosu?


Rok 1945, wojska alianckie zmierzają na Berlin. Młody Norman przez przypadek trafia do załogi doświadczonego w boju i bezkompromisowego Wardaddy'ego, dowodzącego "Furią" - jednym z nielicznych ocalałych czołgów. Po zajęciu jednego z miast, Wardaddy staje na czele niewielkiej grupy tanków, która ma wykonać tajną misję. Od jej powodzenia zależeć mogą dalsze losy alianckich wojsk, walczących na terytorium wroga.


Ayer jest tak daleki od Annauda i Baya, jak tylko się da. Zamiast serwować swój film w białych rękawiczkach, by widz mógł oglądać wojnę przez różowe okulary i w sterylnych warunkach, amerykański reżyser nie szczędzi brudu, krwi, brutalnych scen i ostrego języka swoich bohaterów. W miejsce krajobrazów, których widmo wojny jest wyłącznie malowniczym dodatkiem, Ayes prowadzi nas w sam środek piekła. Nie ma tu miejsca na litość i głoszenie wzniosłych idei, a chwila zawahania może kosztować życie towarzyszy broni. Młodzieńcza niewinność, którą uosabia Norman, szybko zostanie zderzona z bezlitosną rzeczywistością i przezeń zdeptana. Tu nie ma miejsc na kompromisy i półśrodki - życie albo śmierć, bohater lub tchórz, przyjaciel lub wróg.


Ayerowi świetnie udaje się wpleść dramatyczną więź, łączącą załogę "Furii", z licznymi walkami i batalistycznymi scenami. Dzięki temu zabiegowi, udało się uniknąć reżyserowi jakichkolwiek dłużyzn (nawet wizyta w domu dwóch Niemek przypomina siedzenie na tykającej bombie). Każdy miłośnik kina wojennego znajdzie tutaj coś dla siebie (co, najważniejsze, pozbawione będzie lukrowej otoczki grzecznego Hollywoodu). Choć razić może kilka scen, które w tym gatunku powtarzano stanowczo za wiele razy, a salwy pocisków przypominają bardziej miotacze z "Gwiezdnych wojen", aniżeli broń II WŚ, całokształt spisuje się naprawdę dobrze. Ayer potrafi porwać z miejsc, wzruszyć, zszokować i dać do myślenia - a wszystko to jeszcze zanim opadnie kurz po ostatniej bitwie.


Bohaterowie u Ayera potrafią zarówno wzbudzać sympatię, jak i antypatię (i to w bardzo krótkich odstępach czasu). Takie role nie mogły trafić do przypadkowych osób. Wybór z obsady, choć z początku mógł zaskakiwać, okazał się strzałem w dziesiątkę. Michael Peña ("Bogowie ulicy") miał w karierze swoje wzloty i upadki, ale udowodnił wielokrotnie, że jest dość wszechstronnym aktorem (co też jeszcze raz pokazuje w "Furii"). O swojej wszechstronności stara się od jakiegoś czasu przekonać Shia LaBeouf, który desperacko próbuje odczepić od siebie łatkę Sama z serii "Transformers", i - co ciekawe - całkiem mu to wychodzi. Nie wyobrażam sobie innej osoby na miejscu Coon-Assa, niż Jon Bernthal - jakby rola była pisana dla tego konkretnego aktora. Brad Pitt był największym pewniakiem i choć nie zawodzi oczekiwań, to Wardaddy niezaprzeczalnie przegrywa z Aldo Rainem z "Bękartów wojny". Największym zaskoczeniem - i do tego w pozytywnym tego słowa znaczeniu - okazał się być Logan Lerman. Dotychczas gwiazda "Percy'ego Jacksona" nie pokazywała się od najlepszej strony ("Noah", "The Perks of Being a Wallflower"). Tymczasem u Ayera dwoi się i troi, by dorównać bardziej doświadczonym kompanom na ekranie i - o dziwo - dotrzymuje im kroku.


Podsumowując, Polacy mają "Rudego", Amerykanie - dzięki Ayerowi - zyskali "Furię". Jedna z najciekawszych pozycji kina wojennego ostatnich lat. Polecam, bo jest to obraz, do którego będą wracać z chęcią nie tylko miłośnicy gatunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz