niedziela, 26 kwietnia 2015

Hiszpanka (2015)


Tytuł: Hiszpanka

Gatunek: Historyczny/Kryminał/Akcja
Reżyseria: Łukasz Barczyk
Premiera: 23 stycznia 2015 (Polska), 23 stycznia 2015 (świat)
Ocena: 1+/6

Z przerażeniem obserwuję nową modę polskich wytwórni, które usilnie starają się stworzyć efektowne kino na miarę zachodnich sąsiadów. Gdy do tego dochodzi niemały - jak na polskie realia - budżet do rozdysponowania i reżyser z ogromnymi ambicjami, to może być pewni, że czeka nas coś, o czym długo nie zapomnimy. Łukasz Barczyk tak bardzo uwierzył w swój nowy film, że sam okrzyknął go arcydziełem w zwiastunie, a superprodukcją roku na plakacie. Czy aby na pewno doczekaliśmy się obrazu wybitnego?


Ignacy Jan Paderewski, wybitny kompozytor i polityk, wraca z Londynu do Polski. W podróży staje się celem ataku utalentowanego mentalisty, doktora Abuse, który - będąc na usługach Rzeszy - stara się złamać ducha walki Polaka. Na pomoc Paderewskiemu przybywa grupa telepatów pod wodzą Francuzki, Anne Besaint. Okazuje się jednak, że dr Abuse dysponuje zbyt wielką mocą. Polscy mentaliści postanawiają skontaktować się z Rudolfem Funkiem, który jako jedyny dysponuje siłą zdolną odeprzeć atak niemieckiego telepaty. W tym czasie Wielkopolska szykuje się do powstania, a oficerowie Rzeszy próbują przekabacić na swoją stronę wybitnego polskiego inżyniera, Tytusa Ceglarskiego.


Powiedzieć o "Hiszpance", że to film z przerostem formy nad treścią, to tak, jakby nie powiedzieć o nim nic. Cokolwiek chciał pokazać Barczyk, nic tutaj nie wyszło. Zacznę od historii, niemiłosiernie rozwleczonej na prawie dwugodzinny seans, która miała poruszać kwestię zwycięskiego powstania wielkopolskiego. Barczyk postanowił spojrzeć na nie z drugiej strony i skupił się na losach Paderewskiego, o samym powstaniu przypominając sobie... 15 minut przed końcem! Emocjonujący powrót kompozytora do ojczyzny z emocjami ma niewiele wspólnego, a połączenie wydarzeń prawdziwych z onirycznymi wizjami i ociekającą fantastyką walką dwóch mentalistów z ledwością udaje się utrzymać w ryzach. Groteskowa bajka, jaką serwuje widzom reżyser, jest za bardzo rozdrobniona na poszczególne postaci. Zamiast skupić uwagę na jednym bohaterze i stworzyć więź między nim a widzem, Barczyk zasypuje nas wątkami kilkunastu osób, które wcześniej czy później urywa. Praktycznie cały film można obejrzeć z obojętną miną, bo fabularny "misz-masz", jaki zapodał Barczyk, nie pozwala wczuć się w historię. Wielce wymowne w tym momencie wydają się być słowa pani Malickiej, która podczas jednego ze spirytystycznych seansów - gdy wirowanie kamery przyprawia o zawrót głowy - stwierdza, że "nic nie czuje".


Szkoda potencjału, który ta historia miała, a który Barczyk bezlitośnie zniszczył. Karina Kleszczewska odwaliła kawał dobrej roboty przy zdjęciach, a scenografia Janickiej i Szymczak to prawdziwy majstersztyk. Niestety, wszystko to ginie pod ciężarem rozdmuchanego ego reżysera, który z dobrej historii tworzy przerysowany obraz z karykaturalną groteską. W dodatku efekty - że tak zażartuję - specjalne są tak sztuczne, jakby Barczyk korzystał z umiejętności twórców sprzed dwudziestu lat. Przy takiej wizualnej stronie to "Miasto 44" Komasy można uznać za pełne efektów widowisko najwyższych lotów. "Hiszpanka" ma tak daleko do miana "arcydzieła", jak "Kac Wawa" do humoru "Kac Vegas".



Kolejną przerażającą w obrazie Barczyka kwestią jest to, że zgromadził on dużą ilość znanych aktorów, z których wielu można zaliczyć do naprawdę utalentowanych. Jakub Gierszał (którego bohater był chyba ważny, bo dwukrotnie znalazł się na jednym plakacie) pokazał się tutaj od najgorszej strony, Jan Peszek wydaje się być na siłę wklejony w filmowe otoczenie, Grispin Glover to jakaś pomyłka, a Jan Frycz kompletnie nie jest przekonujący. Nie wiem, skąd wzięto Patrycję Ziółkowską, ale nie był to zbyt trafny wybór, zaś Florence Thomassin to typowa Francuzka, cierpiąca na nadekspresję. Jedynie Sandra Korzeniak w przerysowanej roli pani Malickiej ratuje resztki aktorskiego honoru.


Podsumowując, "Hiszpanka" to nie polska superprodukcja roku, tylko największa porażka roku (a nawet kilku ostatnich lat). Barczyk śmiało mógłby konkurować o wszelkie antynagrody filmowe z Karwowskim i jego sławetną "Kac Wawą". Dziwić może, że Polski Instytut Sztuki Filmowej znajduje ogromne fundusze na takie, mówiąc kolokwialnie, gnioty. Złota rada dla tych, którzy chcą poświęcić dwie godziny swojego życia na "Hiszpankę": od takich "arcydzieł" lepiej się trzymać z daleka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz