wtorek, 22 września 2015

Mad Max: Na drodze gniewu (2015)


Tytuł: Mad Max: Na drodze gniewu (Mad Max: Fury Road)

Gatunek: Sensacyjny/Sci-Fi
Reżyseria: George Miller
Premiera: 22 maja 2015 (Polska), 7 maja 2015 (świat)
Ocena: 6/6

Wróćmy na moment do roku 1979. George Miller to początkujący reżyser, zaś Mel Gibson stawia swoje pierwsze kroki w aktorstwie. Wszystko zmienia "Mad Max" - zrealizowany za jedyne 650 tysięcy dolarów film, opowiadający o losach Maxa Rockatansky'ego w postapokaliptycznym świecie, nie tylko przyniósł zawrotny dochód 100 milionów i osiągnął miano kultowego na całym świecie, ale otworzył Millerowi i Gibsonowi drzwi do kariery na całą szerokość. To jednak był tylko przedsmak, bo dwa lata później australijski reżyser powrócił z "Wojownikiem szos" - kontynuacją tak dobrą, że zaćmiła pierwszą część. Trzy lata później Miller przeżył romans z Hollywood, czego efektem była trzecia i - jak się okazało - najgorsza część przygód Mad Maxa. Po dwóch dekadach reżyser ponownie zatęsknił za swoim największym dziełem i uraczył widzów nową odsłoną postapokaliptycznego świata. Czy "Na drodze gniewu" ma szanse dorównać poprzednikom?


Max Rockatansky przemierza świat, by uciec przed demonami przeszłości. Zostaje jednak złapany i uwięziony w Cytadeli, rządzonej żelazną ręką przez Wiecznego Joe. Pewnego dnia jego najbardziej zaufana podwładna, Imperator Furiosa, posuwa się do zdrady. W tajemnicy stara się wywieźć z sobą jego nałożnice. Wieczny Joe, odkrywając spisek, wyrusza wraz z armią jej śladem, by odzyskać swoje ulubienice i ukarać Furiosę. Jako uniwersalny dawca krwi, Max zostaje zabrany w pościg wraz z jednym z żołnierzy Cytadeli. Przypadek sprawia, że trafia na pojazd Furiosy, gdzie łączy ich wspólny cel - ucieczka przed Wiecznym Joe.


Z każdym kolejnym "Mad Maxem" Miller dysponował coraz większym budżetem i tylko w przypadku "Wojownika szos" wyszło to na dobre. Skoro 12 milionów mogło zniszczyć "Pod kopułą gromu", to astronomiczne (jak na niego) 150 milionów zwiastowało klęskę absolutną. Okazało się jednak, że Miller wrócił do korzeni i zaserwował film, który kompletnie potrafi wymazać złe wspomnienia po trzeciej części. Powiedzieć, że nowy "Mad Max" zapiera dech w piersi, to jak nie powiedzieć nic. "Fury Road" jest tak dobry, że widzowie mogą zapomnieć o oddychaniu przez co najmniej 95% seansu. Tutaj wszystko działa, jak w szwajcarskim zegarku - klimat postapokaliptycznego świata Millera, genialne w swej grotesce kreacje, postaci i budowle, stuningowane do granic możliwości i absurdu pojazdy, a także towarzysząca całemu filmowi muzyka, która aż porywa z miejsc.


"Mad Max: Na drodze gniewu" jest tak naszpikowany akcją, że siódma odsłona "Szybkich i wściekłych" wydaje się być lekką bajką dla małych chłopców. Świat Millera jest niebezpieczny, brudny, brutalny i tak spalony słońcem, że żar wylewa się prosto z ekranu. Tutaj każdy, nawet najmniejszy błąd, kosztować może życie, a bohaterowie - mimo charakterystycznej dla kina akcji nadludzkiej odporności - odnoszą rany i nieraz ocierają się o śmierć. Do tego sam pościg (zaczynający się kilka chwil po rozpoczęciu filmu i kończący parę minut przed napisami końcowymi) ocieka takim poziomem adrenaliny, efektów, pojedynków i walk, że potrzeba by kilkunastu filmów (z "Matrixem: Reaktywacją" na czele), by mu dorównać. Tutaj nawet naprawa usterek w samochodzie ma miejsce podczas jazdy, a bohaterowie nie zwalniają za bardzo nawet wtedy, gdy takowej naprawy wymaga sam silnik. Miller zmieścił w dwugodzinnym seansie tyle akcji, sensacji i rasowego kina sci-fi, że po napisach końcowych trudno wyjść z podziwu, jak mu się to udało. Jednakże, zrobił to i jego najnowszy "Mad Max" całkowicie zdetronizował konkurencję (i to nie tylko tegoroczną).


"Pod kopułą gromu" nie tylko niechlubnie zwieńczył pierwotną trylogię "Mad Maxa", ale dał widzom koszmarny duet zmiękczonego Gibsona i natapirowanej Tiny Turner. Widocznie nauczony tym przykrym doświadczeniem Miller poszedł w kierunku bardziej kompatybilnej pary i tak oto w "Fury Road" widzowie dostali Toma Hardy'ego i Charlize Theron. Ten pierwszy już zdobył miano twardziela nowoczesnego kina, który nie tyle charakteryzuje się niezłomną obojętnością na twarzy, co niezwykłą w tym przypadku elastycznością i umiejętnościami wpasowania się praktycznie do każdej roli w każdych warunkach. Charlize Theron po nieudanym "Prometeuszu" tym razem pokazała, na co ją stać (a wręcz zaryzykowałbym stwierdzenie, że zagrała jedną z najlepszych ról w swojej karierze). Nicholas Hoult niezaprzeczalnie pokazał klasę i jeśli u Theron rola Furiosy to jedna z najciekawszych ról, to u niego postać Nuxa jest najlepszą w karierze. Jednakże, wszyscy oni blakną, gdy na ekranie pojawia się Wojownik Doof, grany przez Iotę. Plujący ogniem z gitary elektrycznej muzyk zagrzewa do walki armię Wiecznego Joe. Każda scena z nim przenosi widza w świat surrealizmu, by następnie porwać go z siedzeń ostrymi dźwiękami elektrycznej gitary. Gdyby istniały nagrody za "Mistrza drugiego planu", Iota miałby wygraną w kieszeni.


Podsumowując, rok 2015 to prawdziwa gratka dla fanów kina akcji i kina sci-fi. "Mad Max: Na drodze gniewu" łączy oba te gatunki spoiwem sensacji i zawiesiną filmu kultowego, przenosząc widzów na dwie godziny do świata tak groteskowo prawdziwego, że można naprawdę zapomnieć o otoczeniu. Miller stanął na wysokości zadania, zaś Hardy to godny następca Gibsona. Tak powinien wyglądać powrót do klasyki! Gorąco polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz