wtorek, 20 stycznia 2015
Miasto 44 (2014)
Tytuł: Miasto 44
Gatunek: Dramat/Wojenny
Reżyseria: Jan Komasa
Premiera: 19 września 2014 (Polska), 30 lipca 2014 (świat)
Ocena: 2/6
Jan Komasa, wielokrotnie nagrodzony reżyser, który cztery lata temu dał widzom "Salę samobójców", w zeszłym roku porwał się na tematykę w polskim kinie rzadko w pełni poruszaną (lecz nieobcą), a jednocześnie wywołującą sprzeczne, często kontrowersyjne opinie. Powstanie Warszawskie, bo o nim tu mowa, nie tylko dzieli historyków, ale - w ostatnim czasie - stało się także kością niezgody wśród polityków. O tym, czy było koniecznością, bohaterskim zrywem czy też ogromną porażką, można by prowadzić długie dyskusje. Komasa nie tylko postanowił je ominąć, ale zaprezentował fabularną, żeby nie powiedzieć "skrajnie młodzieżową", wersję wydarzeń. Czy "Miasto 44", dysponujące sporym (jak na polskie realia) budżetem, przełamało rodzime fatum i zostało zrobione na iście światowym poziomie?
Rok 1944. Zamieszkujący Warszawę Stefan opiekuje się młodszym bratem i matką, która nie do końca pogodziła się ze śmiercią swego męża podczas kampanii wrześniowej. Pracując w pobliskiej fabryce Wedla, wdaje się w konflikt z niemieckim oficerem, przez co traci dokumenty i źródło zarobku. Nowe zajęcie pomagają mu znaleźć znajomi, którzy z czasem wciągają go w konspiracyjną działalność ruchu oporu. Towarzyszy mu Kama, przyjaciółka z dzieciństwa, która skrycie się w nim podkochuje. Stefan jednak zauroczony jest nowo poznaną siostrą plutonowego "Górala", Alicją. Miłosne zaloty zostają przerwane przez wybuch powstania. Młodzi muszą walczyć o własne życie, a także o każdy skrawek stolicy Polski, którą przysięgali bronić. Liczą na pomoc zbliżającej się Armii Czerwonej. Losy powstania odwracają się jednak, gdy Rosjanie zatrzymują się przed Warszawą, a Niemcy ściągają do miasta większe posiłki.
Zamysł Komasy, by przedstawić krwawe powstanie z punktu widzenia młodych warszawiaków, zapowiadał się naprawdę nieźle. W dodatku, dysponując niemałym budżetem, można było spodziewać się dobrych efektów specjalnych (które, jak wiadomo, nigdy w polskim kinie nie stały na wysokim poziomie). I to, trzeba przyznać, reżyserowi się udało, bo sceny walk i wybuchów przypominają zachodnie produkcje. Niestety, na tym plusy "Miasta 44" się kończą, ustępując miejsca błędom, które Komasa powtórzył z "Sali samobójców". Podobnie, jak wirtualny świat Sylwii i Dominika psuł powagę i dramaturgię obrazu z 2011 roku, tak zahaczające o fantastykę wstawki niszczą wydźwięk powstania. Pomysł, by wizualizować myśli, pragnienia i lęki młodych bohaterów, zapewne dobrze wyglądał na papierze, jednakże na ekranie prezentuje się tragicznie. Scena pocałunku wśród okrążających bohaterów pocisków przypomina teledyski Britney Spears, zaś mroczna podróż podziemnymi tunelami stanowi połączenie nieudolnej parodii "Kanału" Wajdy z kiczowatym horrorem. W momentach, które powinny wzruszać, budować napięcie, przerażać brutalnością lub szarpać emocjami, chce się najzwyczajniej śmiać. Fabularna wersja tragicznego w skutkach powstania okazała się być młodzieżową bajką z papierowymi postaciami, których losy są dla widza tak istotne, jak pałętających się w tle statystów. Sztucznie podtrzymywany i komplikowany miłosny trójkąt może wywołać co najwyżej niestrawność, a przekoloryzowana nieśmiertelność dwójki głównych bohaterów razi w oczy.
Największym jednak mankamentem całej produkcji jest ścieżka dźwiękowa, której - jak jeszcze nigdy - postanowiłem poświęcić osobny akapit. Dobre wrażenie muzyczne kończy się gdzieś w czwartej minucie filmu (czyli po odliczeniu dwuminutowej listy wytwórni, sponsorów, producentów i patronatów, daje nam to aż 120 sekund odpowiednio dobranego soundtracku w dwugodzinnym filmie!). Już po pierwszym zwycięstwie Polaków poleci "O'Key" Eugeniusza Bodo, którego głos towarzyszyć będzie grupowym tańcom, przypominającym bardziej musicale sprzed 40 lat, aniżeli radość z wygranej w krwawej potyczce. Potem w uszy rzuci się kawałek Kasi Sobczyk "Był taki ktoś" - choć do samej piosenki nic nie mam, to jej udział we wspomnianej wcześniej scenie pocałunku wśród kul wypada dość groteskowo. Następnie, w walce na cmentarzu, gdzie spowolniony bieg bohatera między pociskami przypomina amerykańskie kino akcji, zamiast wartkiej muzyki dodającej napięcia rozlegnie się "Dziwny jest ten świat" Czesława Niemena. A jeżeli to jeszcze nie spowodowało załamania rąk i stanu przedzawałowego, to reżyser zarzuci w końcu prawdziwym hitem - gdy na ekranie pojawi się niezwykle konieczna w całej historii scena seksu (mająca, notabene, miejsce podczas bombardowania!) będziemy mogli się uraczyć jakże wojenną pieśnią dubstepową JIMEK - Hypnotixx. Po tym ostatnim zostaje naprawdę mało rzeczy, które mogłyby jeszcze kiedykolwiek w kinie zadziwić.
Kolejnym strzałem w kolano (patrząc na okoliczności, zwrot dość niefortunny) u Komasy okazała się obsada. Liczyłem, że skoro w "Sali samobójców" reżyser wycisnął z Gierszała i Gąsiorowskiej, co tylko się dało, to powtórzy to w przypadku Pawłowskiego i Wichlarz. Niestety, wraz z Próchniak do kompletu, tworzą postaci tak przezroczyste, że ciężko jest przejąć się ich losem, przez co seans mija bez większych wrażeń emocjonalnych. O wiele żywiej, wyraźniej i wiarygodniej wypadają odtwórcy ról (niestety, tylko) epizodycznych, jak Jan Kowalewski jako Adam, znany z "Siły przyciągania", "Fabryki zła" i "Fali" Max Riemelt jako Johann, niezastąpiony Tomasz Schuchardt jako "Kobra", czy nawet - nawet! - Antoni Królikowski w roli "Beksy".
Podsumowując, "Miasto 44" udowodniło, że przy wysokim budżecie (który, nie ukrywajmy, byłby "groszową sprawą" w Hollywood) Polacy potrafią stworzyć efekty specjalne, które stanowią niemałą wizualną gratkę. Szkoda tylko, że przy okazji poległa im cała reszta, przez co z ważnego tematu powstania powstała młodzieżowa tandeta w rytmach dubstepu. Może zamiast puszczać wodze fantazji, wystarczyłoby zachować resztki rozsądku i realizmu? - Ot, taka mała sugestia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
film widziałem, genialny. ścieżka dźwiękowa? no cóż, jak Cię ciągnie do amerykańskich pompatycznych orkiestrówek to możesz sobie kupić Medal of Honor. niezwykłe, że reżyser wybrał drogę na przekór i zamieszał w ścieżce dźwiękowej tak mocno jak tylko się dało. w jego stylu - "Sala samobójców" też miała namieszane, dla mnie brawa za odwagę, że podszedł do tematu tak samo przy "Mieście 44". najlepsi jednak byli aktorzy z niezrównaną Zosią Wichłacz (słusznie nagrodzoną na festiwalu w Gdyni!) oraz świetnym Józkiem Pawłowskim. Wymienionych przez Ciebie aktorów nie zauważyłem za bardzo, bo byłem skupiony na głównym wątku i tej podróży przez piekło, którą zafundował reżyser. Ty jak widać skupiony na tym nie byłeś.
OdpowiedzUsuń