wtorek, 12 sierpnia 2014

Syrena (2010)


Tytuł: Syrena (Siren)
Gatunek: Thriller
Reżyseria: Andrew Hull
Premiera: 11 listopada 2010 (świat)
Ocena: 1+/6

Wśród licznych mitologicznych stworzeń, jednymi z najbardziej niedocenionych są niezaprzeczalnie syreny. Te zwodnicze istoty świetnie nadawałyby się jako motyw przewodni dobrego horroru. Śpiew, którym wabiły nic nie podejrzewających marynarzy, postanowił w swojej produkcji wykorzystać Andrew Hull. Czy jego thriller można uznać za ukłon w stronę tych mitologicznych "femme fatale"?
Ken i Rachel wybierają się na weekend na podróż luksusową łodzią. Po drodze zabierają starego znajomego kobiety, Marka. Podczas rejsu ratują z niedalekiej wyspy rozbitka. Mężczyzna wydaje się być przerażony. Niedługo po dostaniu się na łódź umiera. Trójka przyjaciół postanawia zakopać jego ciało na wyspie. Tam spotykają małomówną Silkę, którą biorą za kolejną zaginioną podróżniczkę. Nie zdają sobie sprawy, że wpadli w pułapkę syreny, a ucieczka z wyspy może ich kosztować życie.


Choć cała historia prowadzona jest w miarę dobrze, Hullowi zabrakło doświadczenia, przez co jego thriller bliższy jest błahym produkcjom masowym, aniżeli kinu, które trzyma w napięciu. Z trudem budowaną intrygę burzy zarówno tytuł, jak i wszelka prostota. Reżyser nie bawi się w rozbudowywanie fabuły, ani złożoność wątków. Całokształt oparł na przewidywalnych zwrotach akcji, wielokrotnie powtarzanych chwytach i banalnych dialogach. "Syrena" jest też słaba ze strony realizatorskiej - kiepskie ujęcia, sytuacyjny chaos i kamera, którą operuje chyba paralityk po amfetaminie, powodują, że ciężko zmęczyć jest tę prawie 1,5-godzinną produkcję. Nieliczne sceny erotyki i nagości wydają się być wciśnięte na siłę, by czymkolwiek przykuć uwagę, kiedy cała reszta leci "na łeb, na szyję". Widać, że Hull chciał stworzyć film dla samego jego stworzenia - bez głębszego sensu, czy też pomysłu na jego wykonanie.


Niski poziom produkcji uzupełniają znikome umiejętności aktorów, których reżyser wybrał chyba tylko ze względu na niskie wymagania finansowe. Anna Skellern i Eoin Macken są mistrzami sztuczności, a chemia, która powinna być między ich bohaterami (w końcu są parą!) jest ulotna, jak obietnice wyborcze. Tereza Srbova nie ma kompletnie pomysłu na swoją postać, która powinna łączyć uwodzicielski urok z nutką tajemniczości, zaś Anthony Jabre mógłby spokojnie zostać wykreślony ze scenariusza, a i tak nikt nie zauważyłby wielkiej różnicy.
Podsumowując, "Syrena" Hulla ląduje na samym dnie morza filmów o nadprzyrodzonych istotach. W takich przypadkach zadawać można sobie pytanie, po co powstają takie obrazy - bo nawet chęć zarobku wydaje się w tym miejscu znikoma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz