poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Kamienie na szaniec (2014)


Tytuł: Kamienie na szaniec
Gatunek: Dramat/Wojenny
Reżyseria: Robert Gliński
Premiera: 7 marca 2014 (Polska), 3 marca 2014 (świat)
Ocena: 2/6

To, że szkolne lektury stanowią niemalże nieskończone źródło filmowych pomysłów, potwierdzić mogą takie legendy polskiego kina, jak Hoffman czy Wajda. Robert Gliński, mający na swoim koncie między innymi "Cześć, Tereska" i "Świnki", zabrał się za ekranizację wspaniałej powieści Kamińskiego. Jak poradził sobie w przeniesieniu "Kamieni na szaniec" na duży ekran?


Zośka, Rudy i Alek to trzej przyjaciele, których plany i marzenia przerwał wybuch II Wojny Światowej. Nie mają jednak zamiaru siedzieć bezczynnie i bezradnie przyglądać się okupantom. Nawiązują kontakt z żołnierzami AK i organizują "małe sabotaże". Pewnego poranka Rudy zostaje zatrzymany przez gestapo. Niemcy torturami próbują zmusić go do współpracy i wyjawienia nazwisk kompanów. Zośka obmyśla plan i organizuje desperacki atak, by odbić przyjaciela z rąk nazistów.


Gdyby "Kamienie na szaniec" opowiadały historię amerykańskich bohaterów, twórcy zza oceanu prześcigaliby się w ukazywaniu obrazów, ociekających skrajnym patriotyzmem i przesadnym patosem. W dodatku stworzyliby z tego kilkugodzinne (o ile nie złożone z kilku części) widowisko, w którym żywe emocje ścierałyby się z pomysłami sztabu od efektów specjalnych. "Kamienie na szaniec" to jednak historia polskiej młodzieży, a za sterami jej ekranizacji usiadł Gliński. Efekt? Kamiński, jakby zobaczył ten twór, nie poznałby własnej powieści. Gliński skupił się tylko na jednym rozdziale z całej książki i (dosłownie!) rozwałkował go na prawie dwugodzinną produkcję. Spoiwo oryginalnej powieści - przyjaźń trójki bohaterów - zostało tutaj wypaczone i zepchnięte na dalszy plan, niczym kompletnie niepotrzebny wątek. O ile Zośkę i Rudego na ekranie uraczymy w ilości ponadprogramowej, o tyle Alek zlewa się z tłumem statystów. Więzi, łączące bohaterów, zostały chyba gdzieś na papierze, bo w filmie nie pofatygowano się, by spróbować je nakreślić. Słynna "akcja pod Arsenałem" przypomina widzowi, że polska kinematografia zatrzymała się na etapie "Czterech pancernych". Gliński miał w swoich rękach materiał na patriotyczną bombę, przywołującą ducha walki i podkreślającą przywiązanie i miłość do ojczyzny. Zamiast tego zaprezentował spłyconą do granic możliwości papkę, zaś postępowania i decyzje bohaterów na siłę uwspółcześnił (przez co jeszcze bardziej zatraca jakiekolwiek związki z pierwowzorem). Tam, gdzie powinna być niewinna, młodzieńcza miłość, wkrada się pożądanie i seks, odwaga graniczy z chaosem i szaleństwem (okraszona sadystycznymi scenami tortur, które niejedną osobę mogą odrzucić od ekranu), przyjaźń jest tylko porywającym hasłem, a rodzina to służący lub osoby, które nic nie rozumieją i na siłę plątają się między nogami. Gliński wypaczył powieść Kamińskiego, zabrał jej ideały i w ich miejsce włożył banały, przez które widz z utęsknieniem oczekuje napisów końcowych.


40 lat temu wszystkie (mniej lub bardziej) wzniosłe role grał Olbrychski, 20 lat temu wszędzie umieszczano Żebrowskiego. Aktualnie polskie kino stawia na młode talenty i nazwiska mało znane lub dopiero co debiutujące na dużym ekranie. I, jak się okazuje, jest to przeważnie strzał w dziesiątkę. Najwięcej pracy wykonał niezaprzeczalnie Tomasz Ziętek, który z roli Rudego - pomimo scenariusza - starał się ratować, co tylko się dało. Ciekawie na ekranie spisuje się Marcel Sabat jako Zośka, choć nie do końca udało mu się wpasować w swojego bohatera. Kamil Szeptycki jako wycięty w dużej mierze ze scenariusza Alek robi, co może, by dobrze wypaść podczas tych kilku minut, gdy reżyser prawdopodobnie się zagapił i zatrzymał na nim zbyt długo kamerę. Magdalena Koleśnik jako Monia to rozchwiana emocjonalnie istota, nie mająca pomysłu na siebie, a Sandra Staniszewska jako Hala jest typowym przykładem dziewczyny głównego bohatera - na ekranie pojawia się jedynie po to, by być. O postaciach epizodycznych, do których - o dziwo - zebrano śmietankę polskiego kina (jak Dziędziel, Łukaszewicz, Dereszowska, Żmijewski, Stenka, Chyra czy Globisz), nie ma za wiele co mówić, bo poza powtarzającą się poprawnością żaden z tych bohaterów nie wyróżnia się zupełnie niczym.
Podsumowując, za sukces "Kamieni na szaniec" w przeważającej mierze odpowiadają szkoły, które tłumnie organizowały wypady do kina. Bez tego film Glińskiego okazałby się nie tylko realizatorską, ale również finansową klapą. Ktokolwiek kiedykolwiek miał styczność z prozą Kamińskiego, po ekranizacji "Kamieni na szaniec" odczuje wyłącznie rozczarowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz