środa, 20 sierpnia 2014
Ida (2013)
Tytuł: Ida
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Paweł Pawlikowski
Premiera: 25 października 2013 (Polska), 30 sierpnia 2013 (świat)
Ocena: 3/6
Polskie kino nauczyło mnie, niestety, że im bardziej nagradzany i nagłaśniany jest film, tym mniej będzie mi się on podobał. Po zawodzie, jakim była "Sala samobójców" Komasy, długo zbierałem się w sobie, by obejrzeć najnowsze dzieło Pawlikowskiego. Szalę przechyliła informacja, że "Ida" ma być polskim kandydatem do Oscarów. Zaintrygowany, postanowiłem przełamać swoje obiekcje i dać temu filmowi szanse. Czy było warto?
Anna jest wychowaną w zakonie nowicjuszką, która przygotowuje się do złożenia ślubów. Na kilka dni przed tym ważnym wydarzeniem siostra przełożona nakazuje jej spotkać się z Wandą Gruz, jej jedyną żyjącą krewną. Anna niechętnie wyjeżdża z zakonu do domu ciotki. Gdy przybywa na miejsce, Wanda postanawia zabrać ją w podróż, by przedstawić jej tragiczną prawdę o ich rodzinie.
Nie należę do zwolenników czarno-białego kina w XXI wieku, jednakże w tym przypadku taki zabieg był nie tyle zamierzony, co wręcz konieczny. Odcienie szarości, kontrastujące z niewielką bielą świateł, we współpracy z wyjątkowym montażem i świetną ścieżką dźwiękową nadają całej opowieści głębszy klimat, w którym można się wręcz zatracić. I tak zatraciła się w tej głębi fabuła, zatracili się aktorzy i - przede wszystkim - Pawlikowski. Trudno powiedzieć, co tak naprawdę reżyser chciał pokazać i jaki morał należałoby wyciągnąć z jego obrazu. Z jednej strony "Ida" to pewnego rodzaju film-droga, opowiadający o poszukiwaniu swojego "ja", z drugiej - nakreślenie czarnej historii Polaków i Żydów w trakcie II WŚ i tuż po niej, z trzeciej - zderzenie dwóch skrajnie różnych światów, zestawienie Boga i duchowieństwa z ateistycznym komunizmem. W efekcie Pawlikowski zatarł gdzieś przesłanie dramatu i zatrzymał się na półsłówkach, które zamiast poruszać i zapadać w pamięci, po prostu nudzą. Tematyką "Ida" przegrywa z takimi tytułami, jak choćby "Pokłosie" Pasikowskiego, "Erratum" Lechkiego, "Wymyk" Zglińskiego, czy nawet "Karol - człowiek, który został papieżem" Battiato. Brak jednoznacznej i konsekwentnej fabuły Pawlikowski stara się przesłonić perfekcyjnymi ujęciami, nietuzinkową mimiką bohaterów i genialnymi dialogami, które, wypowiadane szeptem, idealnie wpasowują się w szarość obrazu (przy czym jest to jednocześnie jedna z większych wad filmu, bo aktorów jest naprawdę ciężko zrozumieć, a oglądanie polskiego filmu z polskimi napisami wydaje się dość abstrakcyjne). Jednocześnie, reżyser przesadza z długością ujęć i powolnością opowiadanej historii, przez co obraz, trwający niecałe 80 minut, wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Całokształt zostaje zaburzony przez nielogiczne zakończenie, w którego płytkości ciężko znaleźć jakichkolwiek wyższych idei i głębszego przesłania.
Poza ujęciami, grą świateł i klimatem, w "Idzie" wygrywają aktorzy. I nie mówię tu o Agacie Trzebuchowskiej, która w tytułowej roli zatraciła się równie mocno, co Pawlikowski, ale o Kuleszy, ponownie genialnej i bezbłędnej (mimo, że ostatnio dostaje podobne role, nie popada w rutynę i każdą z postaci kreuje od początku do końca na nowo), a także o Ogrodniku, którego śmiało można nazwać "filmowym objawieniem" ostatnich lat.
Podsumowując, podobnie, jak nie rozumiałem zachwytów nad "Nebraską" Payne'a, tak wysyp nagród dla "Idy" pozostanie dla mnie zagadką. Jest to przykład, że jak "coś jest od wszystkiego, to jest do niczego" i nawet najlepsze zdjęcia, montaż i muzyka nie uratują sytuacji. Może tajemnicą sukcesu filmu Pawlikowskiego jest to, że został zaprezentowany w odpowiednim momencie? W końcu ostatnio w portfelu dobrych polskich obrazów wieje pustkami, a takie giganty, jak "Symetria" Niewolskiego czy "Senność" Piekorz wydają się być jedynie odległym wspomnieniem. Jeśliby tak na to spojrzeć, to można poczuć strach, że w odpowiednim czasie i sprzyjających okolicznościach nawet "Kac Wawa" Karwowskiego zostałaby określona "dobrą komedią".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz