niedziela, 3 sierpnia 2014
Morze Północne, Teksas (2011)
Tytuł: Morze Północne, Teksas (Noordzee, Texas)
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Bavo Defurne
Premiera: 16 marca 2011 (świat)
Ocena: 5-/6
Dla niektórych twórców dialogi to rzecz drugorzędna. Ich filmy to gra obrazów, gestów i symboli, z których to widz ma wyczytać przesłanie. Gra, która wymaga sporego doświadczenia, bo jeden błąd może spowodować, że zarówno reżyser, jak i aktorzy, utoną w bezdennym morzu metaforyki, z której widz nie wyciągnie nic, poza konsternacją. Belgijski reżyser Bavo Defurne, znany raczej z obrazów krótkometrażowych, spróbował swoich sił w tego typu pełnometrażowym dramacie. Czy udało mu się sprostać wyzwaniu?
16-letni Pim jest introwertykiem i samotnikiem. Od dziecka zamyka się w swoim świecie fantazji. Jedyną osobą, przed którą potrafi się otworzyć, jest Gino, kolega z sąsiedztwa. Chłopców zaczyna łączyć przyjaźń i pewna tajemnica. Idealny układ zaczyna się burzyć, gdy Gino wyjeżdża do dziewczyny, matka Pima, Yvette, ucieka z domu z młodszym kochankiem, a siostra Gino, Sabrina, odkrywa sekretne notatki Pima.
"Morze Północne, Teksas" to film, który od samego początku udowadnia, że nie jest filmem "jakich wiele". Defurne stawia na emocje, obrazy, grę scen, gesty i muzykę. W tym przypadku dialogi w wielu momentach są zbędne, bo chwile milczenia są bardziej wymowne, niż tysiąc słów. Defurne dopieszcza każdy możliwy element, od pudełka z pamiątkami po scenerię i oddanie klimatu. Perfekcyjnie zestawia ze sobą postaci dramatyczne z komediowymi, dzięki czemu wzajemnie się uzupełniają. Jedni nadają głębi i innego wydźwięku, drudzy wprowadzają lekkość i swobodę. Dzięki temu zabiegowi film Defurne'a nie przytłacza swoim ogromem, wręcz przeciwnie - seans mija błyskawicznie i przyjemnie. Jednakże, belgijskiemu reżyserowi nie udało się utrzymać całej konstrukcji do końca. Nie obyło się bez pewnej, stosunkowo niewielkiej dawki kiczu, a także kilku sztampowych rozwiązań. W efekcie magia, która potrafi zawładnąć widzem od początku, w zakończeniu gdzieś się rozmywa. Defurne stara się to panicznie naprawić, ale bez skutku. Po wszystkim można odnieść wrażenie, że ogromny potencjał "Nordzee, Texas" nie został w stu procentach wykorzystany i wyeksploatowany. Całokształt jednak wypada bardzo dobrze i jest to jeden z nielicznych obrazów o tej tematyce, gdzie to nie wątek homoseksualny gra pierwszą rolę, ale dramat poszczególnej jednostki (na tyle różnorodny, na ile pozwoliła liczba bohaterów).
Zadanie udźwignięcia całego filmu spoczęło na barkach głównego bohatera i Jelle Florizoone w tej roli spisuje się perfekcyjnie. Swojego bohatera, małomównego introwertyka, niezrozumianego przez otoczenie, prowadzi płynnie i przekonująco (co było o tyle trudniejsze, że jego gra ograniczona została w dużej mierze do samych gestów i mimiki). Na uznanie zasługuje również Eva van der Gucht jako przecudna Yvette (najbardziej barwna postać z całego filmu). Nieco problemu miała debiutująca Nina Marie Kortekaas, która, mimo wszelkich włożonych starań, nie do końca wczuła się w swoją złożoną bohaterkę.
Podsumowując, Bavo Defurne odwalił kawał dobrej roboty. Pomimo potknięć, udało mu się stworzyć obraz, obok którego nie można przejść obojętnie i o którym nie da się tak łatwo zapomnieć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz