niedziela, 17 maja 2015

Kidnapping Mr. Heineken (2015)


Tytuł: Kidnapping Mr. Heineken

Gatunek: Dramat/Akcja/Kryminał
Reżyseria: Daniel Alfredson
Premiera: 26 lutego 2015 (świat)
Ocena: 2+/6

Ostatnio dało się zauważyć, że do mało znanych produkcji angażowani są znani i cenieni aktorzy. W "Diabelskiej przełęczy" Egoyana znaleźli się Colin Firth i Reese Witherspoon, w "Wezwaniu" Stone'a pojawiły się Susan Sarandon i Ellen Burstyn, a tegoroczny "Last Knights" w reżyserii Kazuaki Kiriya przyciągnął Morgana Freemana i Clive'a Owena. Szwedzki reżyser, Daniel Alfredson, twórca "Millennium", poszedł tym tropem i do swojej produkcji zaangażował m. in. Anthony'ego Hopkinsa i znanego z "Atlasu chmur" Jima Sturgessa. Czy oparta na faktach historia, która miała już swoją filmową odsłonę w 2011 roku, jest godna uwagi?


Piątka przyjaciół - Cor, Willem, Jan, Martin i Frans - to typowy przykład życiowych nieudaczników. Mimo, że posiadają na własność zabytkową kamienicę, to nie mogą prawnie ani siłą pozbyć się niechcianych lokatorów, a próby wzięcia kredytu na rozkręcenie własnego biznesu kończą się fiaskiem. Podczas jednego z wieczorów postanawiają porwać Freddy'ego Heinekena, twórcy piwnego imperium, by uzyskać za niego okup. Cały plan wymaga jednak szczegółowych przygotowań, obserwacji i, przede wszystkim, funduszy. W związku z tym grupa przeprowadza brawurowy napad na bank.


Alfredson już w pierwszych minutach udowadnia, że jego opowieść nie będzie typową historią o porwanym i porywaczach. Heinekenowi daleko jest do przerażonej ofiary, zaś oprawcy mają niewiele wspólnego z bezwzględnością. Dziwić może, że amatorom udało się zmusić władze do wypłacenia największego w historii okupu. Całość wydaje się być zbyt naiwna i naciągana i gdyby nie fakt, że wydarzyła się naprawdę, to nikt by jej nie kupił. Alfredson za kamerą stawał już nie raz i na swoim koncie ma sporo pozycji godnych uwagi. Niestety, "Kidnapping Mr. Heineken" do takowych się nie zalicza.


Przewaga dramatu nad akcją powoduje, że obraz niejednokrotnie się dłuży (skupiając się na niepotrzebnych wątkach), a jakieś głębsze emocje lub budowa napięcia wydają się być wyrażeniami obcymi w słowniku szwedzkiego reżysera. Wszystko chodzi tutaj, jak w szwajcarskim zegarku - każdego z porywaczy charakteryzuje jedna, konkretna cecha, zwroty akcji można przewidzieć co do sekundy, a historia podzielona jest na równe fragmenty z chirurgiczną precyzją. Ciężko jest się wciągnąć w prezentowaną historię, gdyż narracja przypomina obyczajowy dokument z lokowaniem produktu w tle. Reżyser ustami Heinekena stara się przekazać życiowe mądrości spod szyldu "pieniądze szczęścia nie dają", co bardziej przypomina odgrzewanie kotleta, aniżeli moralizatorskie nauki. Alfredson mógł się bardziej postarać, w szczególności, że nie tak dawno temu o Heinekenie opowiadał nam Treurniet.


Nie szata zdobi człowieka, jak i znani aktorzy nie zdobią kiepskiego filmu. Anthony Hopkins niezaprzeczalnie przyciąga uwagę. Szkoda tylko, że jest za mało Hopkinsa w Hopkinsie i, choć sam aktor wyróżnia się pozytywnie na tle młodszych kolegów z planu, to rola Heinekena nie znajdzie się w gronie jego najlepszych kreacji. Uzdolniony Jim Sturgess robi, co może, lecz scenariusz jednowymiarowych postaci nie pozwala mu w pełni rozwinąć skrzydeł. Dla Sama Worthingtona w obrazie szwedzkiego reżysera jest stanowczo za mało akcji, bo do dramatów ten aktor się kompletnie nie nadaje. Ryan Kwanten, gdyby nie "Czysta Krew", byłby postacią kompletnie niezauważalną. Choć złym aktorem nie jest, to akurat w tej produkcji ginie gdzieś pod warsztatem bardziej doświadczonych kolegów.


Podsumowując, "Kidnapping Mr. Heineken" to nie jest bardzo zły film, ale można znaleźć dużo lepsze. Znana obsada może przyciągnąć przed ekrany rzesze widzów, którzy po seansie będą mocno rozczarowani. Nie można jednak odmówić Heinekenowi, że o lepszej reklamie niż dwa niezależne filmy mógł sobie wyłącznie pomarzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz