wtorek, 2 grudnia 2014

Klątwa Jessabelle (2014)


Tytuł: Klątwa Jessabelle (Jessabelle)
Gatunek: Horror
Reżyseria: Kevin Greutert
Premiera: 28 listopada 2014 (Polska), 29 sierpnia 2014 (świat)
Ocena: 3/6

Mistycyzm, mroczne rytuały i tajemnicze historie, związane z powstałą na Haiti religią Voodoo, niejednokrotnie znajdowały swoje miejsce w kinie grozy. Jeżeli motyw mściwych szamanów, strasznych ozdób i zakrzywiona przez amerykańską popkulturę rola ociekających magią laleczek nie stanowiła bazy na pełnometrażowy film, to wykorzystywano je jako obowiązkowy dodatek przy niezbadanych ruinach, nawiedzonych domach, czy zagadkowych morderstwach. Po Voodoo tym razem sięgnął Kevin Greutert, znany głównie z takich slasherów gore, jak "Piła" czy "Kolekcjoner". Czy dawne nawyki wyszły przy tworzeniu klimatycznego horroru, a może udało się w końcu komuś stworzyć w tym roku dobre kino grozy?


Jessie i Mark mają rozpocząć nowe życie. Są szczęśliwą parą, przeprowadzają się do nowego domu i z niecierpliwością czekają na swoje pierwsze dziecko. Rodzinną sielankę przerywa tragiczny wypadek, w którym mężczyzna ginie, a Jessie traci swoje nienarodzone dziecko. Załamana i przykuta do wózka inwalidzkiego, trafia do dawno niewidzianego ojca. Jessie, zajmując pokój zmarłej przed laty matki, niespodziewanie odkrywa pod łóżkiem stare kasety. Znajdują się na nich nagrania, na których matka wróży jej przyszłość z kart tarota. Przepowiednie nie są jednak optymistyczne i wieszczą Jessie rychłą śmierć. Tymczasem, w domu budzi się mroczna siła, która od lat czekała na powrót dziewczyny.


Połączenie tarota z religią Voodoo, choć z pozoru wydawać się może oklepane, u Greuterta nabiera jakby nowego życia (i to dosłownie!). Reżyser skrupulatnie buduje napięcie - można powiedzieć, że aż za bardzo. Zanim sytuacja na ekranie przyprawi widza o gęsią skórkę, musi on poznać wszelkie możliwe relacje rodzinne i przyjacielskie, od szkolnych miłości bohaterki po jej trudne kontakty z ojcem. Gdy przez to przebrniemy (i nie zapomnimy, że oglądamy horror), czeka nas kilkadziesiąt minut naprawdę dobrego klimatu i trzymającej w napięciu grozy. Tajemnicze odgłosy, skrzypienie starego domu, poruszające się przedmioty i przyprawiająca o stan przedzawałowy cisza przed burzą perfekcyjnie działają na wyobraźnię i nieraz można naprawdę się wystraszyć. W tym samym czasie reżyser prowadzi wątek równoległy, gdzie główni bohaterowie starają się rozwikłać tajemniczą zagadkę sprzed lat, a kasety z dziwnymi wróżbami matki prowadzą do rytuałów Voodoo i krwawej zbrodni. I gdy już widz jest na granicy wytrzymałości, zaś finał zbliża się wielkimi krokami, Greutert... wszystko psuje. Cały klimat, mroczna atmosfera i przyspieszające bicie serca motywy zostają w mgnieniu oka zamienione na przypominający niskobudżetowe produkcje kicz, a zakończenie historii rozładowuje doszczętnie całe napięcie. W takim przypadku można krzyczeć, ale nie ze strachu, lecz ze złości, że tak dobry materiał został tak doskonale zniszczony. Gdyby z całości oceniać wyłącznie środek, mielibyśmy najlepszy horror, jaki można było zobaczyć w tym roku. Niestety, ocenić trzeba całość, a całość jest - niestety - co najwyżej średnia.


Jeżeli destrukcyjny wpływ Greuterta (we współpracy z niszczycielską siła scenariusza Garanta) to za mało, mamy jeszcze obsadę prawdziwych osobliwości. Skąd reżyser wytrzasnął Sarę Snook lub też co sama aktorka chciała sobą pokazać, tego nie wie nikt. Jej Jessie pozbawiona jest jakiejkolwiek głębszej empatii. Po bohaterce, która straciła tragicznie męża i długo oczekiwane dziecko, spodziewałbym się większej gamy emocji, aniżeli chwilowa rozpacz przemieszana z obojętnością, by następnie w mgnieniu oka stać się radosną kobietą, którą gryzie mroczna tajemnica. Mark Webber nie ustępuje koleżance z planu nawet o krok, dzięki czemu Preston jest chwiejny, jak chorągiewka na wietrze, a relacje łączące go z żoną są tak suche, jak stara bułka o poranku po zbyt zakrapianej zabawie. Dobrze, że ta dwójka trafiła do horroru (i najbardziej wymagało się od nich przerażonych min, wrzasków i kondycji do biegania lub czołgania się z kąta w kąt), bo gdyby Greutert wpadł na pomysł dramatu z thrillerem w tle, Snook i Webber byliby jego osobistymi gwoździami do filmowej trumny.
Podsumowując, mistrz montażu zapomniał chyba, że tym razem stoi również za kamerą i odpowiada za całą, pełnometrażową historię. Gdyby pociąć jego "Klątwę..." na krótkie, kilkuminutowe fragmenty, moglibyśmy stworzyć trzy odrębne seriale - pierwszy, złożony ze zbyt rozległego wstępu, przypominałby fabułą skromniejszą wersję "Mody na sukces", drugi ugiąłby się pod ciężarem nagród i pochwał jako jeden z lepszych seriali grozy, zaś trzeci stanowiłby zagadkę, czy oglądamy kolejny obraz twórcy "Bobrów zombie", czy może ktoś z nas brutalnie zakpił, tworząc serial grozy w pełnym słońcu i sielankowej scenerii. Czy naprawdę tak ciężko jest stworzyć horror, który od początku do końca wbijałby w fotel i przyprawiał widza o nocne koszmary? Miejmy nadzieję, że niedługo pojawi się ktoś, kto udowodni, że jest to wykonalne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz