wtorek, 16 grudnia 2014

Porwanie (2011)


Tytuł: Porwanie (Abduction)
Gatunek: Thriller/Akcja
Reżyseria: John Singleton
Premiera: 23 września 2011 (Polska), 23 sierpnia 2011 (świat)
Ocena: 2/6

Zdobywca Złotego Popcornu, dwukrotnie nominowany do Oscara za "Chłopaków z sąsiedztwa", John Singleton powraca po kilku latach za kamerę w swoim nowym filmie akcji. Gatunek dla Amerykanina obcy nie jest, więc można się było spodziewać naprawdę dobrego kina. Czy "Porwanie" porywa widzów z miejsc?


Nathan Harper nie spodziewa się, że zadanie domowe, które ma wykonać do szkoły, zmieni jego życie o sto osiemdziesiąt stopni. Wraz z Karen (sąsiadką, w której Nathan skrycie się podkochuje) odkrywają jego zdjęcie z dzieciństwa na stronie osób zaginionych. Okazuje się, że portal jest we władaniu przestępcy Kozlowa, który od lat stara się znaleźć Nathaniela. Chłopak musi uciekać, by ratować życie. Podczas, gdy ścigają go płatni mordercy i wyszkoleni agenci, z pomocą niespodziewanie przychodzi jego psycholog, dr Bennett, która zna prawdziwą tożsamość Nathaniela i współpracuje z jego biologicznym ojcem.


Sam szkielet fabuły jest naprawdę intrygujący - zawiła opowieść z licznymi zwrotami akcji może niejednego widza wprawić w konsternację, bo nie wiadomo tak naprawdę, kto jest "tym dobrym", a kto "tym złym". Niestety, jedna jaskółka wiosny nie czyni i w przypadku tej produkcji sama fabuła nie potrafi się obronić. W szczególności, gdy poległo wszystko inne. Singleton ma problem z wykorzystaniem potencjału swojej historii i z utrzymaniem odpowiedniego poziomu napięcia. Nie dość, że wstęp jest stanowczo za długi (i przypomina bardziej płytkie kino młodzieżowe, aniżeli thriller z krwi i kości), to jeszcze akcja wydaje się być wielokrotnie wpompowana na siłę - z czasem zaś staje się zbyt przewidywalna i oklepana. Główny bohater w mgnieniu oka z imprezującego nastolatka zmienia się w krzyżówkę Terminatora z Liu Kangiem, który swoją niezniszczalnością udowadnia, że wizja kina akcji według Singletona zatrzymała się jakieś 10 lat temu. Wystarczy kilka chwil, by zakończenie filmu przepowiedzieć ze stuprocentową dokładnością. Niestety, "Porwanie" to obraz, któremu bliżej do półki młodzieżowej, niż do kina akcji z prawdziwego zdarzenia.


To ostatnie zawdzięczamy przede wszystkim odtwórcy głównej roli, Taylorowi Lautnerowi. Nie wiem, czy Singleton był tak zdesperowany, czy też przegrał jakiś zakład, ale umieszczenie gwiazdora "Zmierzchu" na pierwszym planie było jego największym błędem. Lautner poszedł w ślady dawnej koleżanki z planu, Kristen Stewart, i cały film (akcji!) zagrał z jedną miną. Zresztą, tą samą dobrze znaną twarz Jacoba z sagi "Zmierzch". Niewiarygodność, prostota i sztywność Lautnera podkopały fundamenty całego projektu - i ani Molina, ani Weaver nie potrafili ich podtrzymać. W dodatku Lily Collins gra tu jeszcze gorzej, niż w "Darach anioła", a to już prawdziwy wyczyn!
Podsumowując, "Porwanie" po raz kolejny (i zapewne nie ostatni) udowadnia, że dobry pomysł to nie wszystko. W szczególności, gdy reżyser nie do końca wie, co ma ze swoim filmem zrobić i obsadza go aktorami, którzy co najwyżej powinni grać mało znaczące epizody. Panie Singleton, może i kierunek kina akcji wybrał pan dobry, ale zwrot stanowczo przeciwny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz