piątek, 21 listopada 2014

Bobry zombie (2014)


Tytuł: Bobry zombie (Zombeavers)
Gatunek: Horror/Komedia
Reżyseria: Jordan Rubin
Premiera: 19 kwietnia 2014 (świat)
Ocena: 1/6

Twórcy horrorów wielokrotnie udowadniali, że nie ma w tym gatunku rzeczy niemożliwych. W szczególności upatrzyli sobie świat zwierząt, które, po uprzednim zmodyfikowaniu, dokonują rzezi na ekranie. Mieliśmy już do czynienia z gigantycznymi anakondami, zmutowanymi pająkami, krwiożerczymi ptakami, morderczymi pszczołami, wściekłymi psami, eksperymentalnymi nietoperzami, przerażającymi piraniami i zabójczymi ryjówkami. Przyszedł w końcu czas na Bogu ducha winne bobry - i to nie byle jakie, bo bobry zombie! Już sam tytuł debiutanckiego filmu Jordana Rubina powala na łopatki. Czy to kino klasy B ma w sobie cokolwiek, czym może się obronić?


Po tym, jak Jenn zrywa ze swoim chłopakiem, Samem, przyjaciółki zabierają ją na "babski wypad" nad jezioro. Mają zamiar odpocząć od cywilizacji i codziennych problemów. Pierwszego wieczoru niespodziewanie zjawiają się ich partnerzy. Jenn z początku nie jest zachwycona wizytą Sama, lecz ulega namowom przyjaciółek, by chłopacy zostali. Nie spodziewają się, że z początku sielankowy wypad, pełen alkoholu i seksu, zmieni się w ich najgorszy koszmar.


Ja rozumiem, że kino klasy B rządzi się własnymi prawami. W szczególności niskobudżetowe kino klasy B. W tym przypadku jednak Rubin posunął się stanowczo za daleko. Pod względem fabuły, która okazała się być połączeniem taniego kina gore z tandetną podróbką tekstów z "American Pie", film ledwo trzyma się kupy. Słaby scenariusz reżyser starał się przesłonić półnagimi aktorkami, te zaś starał się przyćmić wątpliwym humorem o seksie. Gdyby tego było mało, efekty specjalne w tym filmie przypominają kino sprzed ponad 50 lat. Tytułowe bobry są tak naturalne, jak futrzane manekiny na kijach w "Zabójczych ryjówkach" z 1959 roku. Motywy kina gore, jak rozpruwane flaki, czy wyjadanie twarzy (żywcem!), nie ruszą nawet najdelikatniejszych widzów. Rubinowi marzyło się chyba powtórzenie "sukcesu" (o ile można to tak nazwać) "Piranii 3DD", jednakże na filmie Johna Gulagera można się było chociaż czasami uśmiechnąć. Tutaj powodów do śmiechu można ze świecą szukać, a jedynym momentem, kiedy usta delikatnie drgną jest końcówka, tzw. "making-of". Na całe szczęście, twór Rubina trwa niewiele ponad godzinę, więc przy odpowiednio silnej woli udaje się wytrzymać do napisów końcowych.


Po kinie klasy B nie spodziewałem się wybitnego kunsztu aktorskiego, ale w tym przypadku obsada przypomina największy zlot drewnianych postaci, jakie dotychczas widziałem. Gwiazda Disneya, Hutch Dano, chciał iść śladami poprzedników i odciąć się od lukrowanej szuflady macierzystej wytwórni. Nie jestem do końca pewien, czy udział w tego typu produkcji to był strzał w dziesiątkę, bo bardziej przypomina to wyuzdaną karierę Miley Cyrus, aniżeli zdobywanie aktorskiego doświadczenia jak Zac Efron. Jake Weary robi sztuczny tłum na ekranie, a Peter Gilroy w roli wygadanego Bucka usilnie stara się być zabawny, lecz na staraniach się kończy. Z żeńskiej części obsady wyróżnia się Cortney Palm - i to tylko dzięki paradowaniu toples w kilku scenach. Sztuczną grą dorównuje koleżankom z planu - posiadaczce jednego wyrazu twarzy Lexi Atkins i niespotykanie drewnianej Rachel Melvin.
Podsumowując, poza tym, że bobry dołączyły do grona zmodyfikowanych zwierząt w horrorach, Jordan Rubin nie zrobił nic. Przy tak wątpliwej reżyserii, przyprawiających o ból oczu efektach, fabularnej nicości i aktorskiej amatorszczyźnie, nawet najwięksi miłośnicy kina klasy B mogą poczuć się rozczarowani. "Bobry zombie" to tytuł, który powinno się omijać szerokim łukiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz