czwartek, 16 kwietnia 2015
Szybcy i wściekli 7 (2015)
Tytuł: Szybcy i wściekli 7 (Furious 7)
Gatunek: Akcja
Reżyseria: James Wan
Premiera: 10 kwietnia 2015 (Polska), 16 marca 2015 (świat)
Ocena: 5-/6
Uff... To już czternaście lat! Kiedy w 2001 roku premierę miała pierwsza część "Szybkich i wściekłych", nikt raczej nie spodziewał się, że film, którego jedynym atutem były szybkie samochody i piękne kobiety, doczeka się aż tylu wiernych fanów na całym świecie. Aż tylu fanów, że twórcy stworzą sześć kolejnych odsłon, a bohaterów z nielegalnych wyścigów wrzucą w wir światowych konfliktów. Jedna z najpopularniejszych serii filmów akcji miała swoje wzloty i upadki, lepsze i gorsze momenty, jednakże z każdą kolejną częścią nie pozwalała się widzom nudzić. Czy "Siódemka" w reżyserii specjalizującego się w horrorach Jamesa Wana ("Piła", "Naznaczony", "Obecność") podkręciła jeszcze bardziej poziom adrenaliny?
Po pokonaniu Owena Shawa ekipa Dominica Toretto wróciła do codzienności. Ich spokój nie ma jednak trwać długo. Starszy brat Shawa, Deckard, poprzysięga zemstę. Włamuje się do komputera Hobbsa, by wykraść dane o Toretto i jego przyjaciołach. Gdy ginie Han, Dom za wszelką cenę pragnie odnaleźć zabójcę. Okazuje się, że jest on ścigany również przez tajną rządową organizację. Jej dowódca, przedstawiający się jako Pan Nikt, werbuje Toretto i jego przyjaciół, by pomogli mu dorwać i powstrzymać Deckarda. By go odnaleźć, muszą odbić Ramsey - tajemniczego hakera, który stworzył najpotężniejszy program szpiegowski, Oko Boga.
Zacznę od akcji, bo to ona nieprzerwanie towarzyszy serii "Szybkich i wściekłych" od samego początku. Każdy kolejny twórca miał ten sam problem - nie mógł być gorszy od poprzednika, a wręcz oczekiwało się od niego, że podniesie poprzeczkę i będzie potrafił czymś jeszcze widzów zaskoczyć. James Wan i odpowiedzialny za scenariusz Chris Morgan (towarzyszący serii od "Tokio Drift") udowadniają, że nie zostało dotychczas wszystko jeszcze powiedziane. Jeżeli uważacie, że w którejkolwiek z poprzednich części brakowało akcji, "Siódemka" nadrabia to z nawiązką. Twórcy nie tracą czasu na wprowadzanie widza w historię, czy też skrupulatne budowanie napięcia. Już pierwsze kilka minut pokazuje, że nowy czarny charakter jest jeszcze groźniejszy, a powstrzymanie go będzie jeszcze trudniejsze. Naszpikowanemu akcją i efektami filmowi towarzyszy genialny soundtrack, który niezaprzeczalnie zostaje w głowie po wyjściu z kina.
James Wan iście po mistrzowsku operuje kamerą, wplatając w siódmą odsłonę kultowej serii motywy i zabiegi znane m. in. z "Matrixa". Oczywiście, prawa logiki i fizyki w tym obrazie nie istnieją (w niektórych momentach Wan naprawdę przesadził), fabuła do najbardziej oryginalnych nie należy, a bohaterowie - jak na rasowe kino akcji przystało - są dosłownie wszystkoodporni (kilka eksplozji i przejazd - tak, przejazd! - przez trzy drapacze chmur to tylko nieliczne z atrakcji, jakie na Toretto i przyjaciołach nie zostawią nawet zadrapania). Jeśli ktoś myślał, że walka z czołgiem z "Szóstki" to szczyt możliwości twórców, to pragnę wyprowadzić z błędu - Wan i Morgan przygotowali dla widzów jeszcze mocniejszą niespodziankę. Całość okraszona jest typowym dla serii humorem i sytuacyjnymi żartami, zaś końcowa scena - przy dźwiękach "See You Again" Wiz Khalifa i Charliego Putha - to nie tylko sentymentalne podsumowanie wszystkich części, ale i wzruszający hołd dla tragicznie zmarłego Paula Walkera.
Ciężko sobie wyobrazić innych aktorów w obsadzie, niż ci, którzy towarzyszą serii od czternastu lat. Pomyśleć, że zamiast Jordany Brewster w roli Mii mogliśmy widzieć Kirsten Dunst lub Natalie Portman, a zamiast Paula Walkera - Marka Wahlberga lub... Eminema! Choć warsztat aktorski większości z obsady - a w szczególności Vina Diesela - wołać może o pomstę do nieba, to należy im się uznanie za wytrwanie tyle lat w tym projekcie. Jason Statham, który po "Transporterze" stał się jednym z najpopularniejszych aktorów kina akcji, o wiele lepiej sprawdza się jako czarny charakter, niż odtwórca jego młodszego brata, Luke Evans, w "Szóstce".
Podsumowując, jeżeli ktokolwiek się zastanawia, czy warto wybrać się na "Szybkich i wściekłych 7" do kina, to niech się zastanawiać przestanie i rezerwuje bilety. Taką akcję z takimi efektami i takim jawnym pogwałceniem prawa fizyki nie można oglądać na małym ekranie. Polecam nie tylko fanom serii (do których, mówiąc szczerze, nigdy jakoś wielce nie należałem), ale również tym, którzy oczekują od filmu dużej dawki adrenaliny i sporej porcji rozrywki, bo tego u Wana jest w nadmiarze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz