czwartek, 1 maja 2014

Miłosny kąsek (2012)


Tytuł: Miłosny kąsek (Love Bite)
Gatunek: Horror/Komedia
Reżyseria: Andy De Emmony
Premiera: 9 listopada 2012 (świat)
Ocena: 1+/6

Moda na pseudo-horrory dla nastolatków trwa w najlepsze. Po zmierzchowym zniszczeniu wizerunku wampira, zaczyna obrywać się też innym istotom, znanym z dobrych, starych filmów grozy. W swojej "komedii z dreszczykiem" Andy De Emmony zabrał się za wilkołaki. Co udało się mu wykreować?


Jamie wraz z trójką przyjaciół mają jeden cel - jak najszybciej stracić swoje dziewictwo. W tym celu udają się na jedną z domowych imprez, na której Jamie poznaje świeżo przybyłą do miasteczka Julianę. Niedługo po tym zaczynają ginąć młodzi chłopcy. Okazuje się, że Juliana skrywa pewną tajemnicę, zaś Jamie i jego przyjaciele są w wielkim niebezpieczeństwie.


W życiu nie podejrzewałem, że ktoś wpadnie na pomysł, by nabuzowanych hormonami nastolatków rodem z nieudolnej wersji "American Pie" rzucić na żer wilkołakowi (i to takiemu, który mocno ceni sobie mięso dziewic i prawiczków). Okazuje się, że jednak można z tego stworzyć coś na kształt fabuły. I nie musi to być wcale produkcja amerykańska ("Miłosny kąsek" to dzieło - aż ciężko uwierzyć! - angielskich rąk). Twórcy chcieli połączyć komedię z horrorem i choć żadna z tych kategorii im się nie udała, to na całe szczęście postawili głównie na część zabawną. Dzięki temu, gdy na ekranie zjawia się długo oczekiwany wilkołak, wybuch śmiechu na widok niskobudżetowych efektów specjalnych będzie czymś naturalnym. Niestety, twórcy zapomnieli, że tematyka łaknących seksu nastolatków została już tak bardzo wyeksploatowana przez serię filmów "American Pie" (i im podobnych), że w efekcie sceny (wymuszonego) uśmiechu możemy zliczyć na palcach jednej ręki. Reżyser prezentuje nam tyle oklepanych schematów, znanych do bólu gagów i fabularnych zapychaczy, że 90 minut filmu wydaje się być wiecznością. Sam finał zrobiony jest "na odwal", jakby twórcy spieszyli się na popołudniową herbatkę, a nie chcieli odkładać obowiązków na kolejny dzień.


W takim anty-dziele kinematografii gry aktorskiej ze świecą szukać. Banalny scenariusz nie wymusza większego przyłożenia się do pracy obsady, przez co większość postaci wypada wprost tragicznie. Jedyny, któremu udało się cokolwiek wykreować, jest Timothy Spall jako ekscentryczny Sid (notabene, jak on się tu znalazł?!).
Podsumowując, "Miłosny kąsek" to perfekcyjny wybór dla osób, które szukają wieczornego odmóżdżenia. Muszę jednak zaznaczyć, że po seansie ciężko jest powrócić do intelektualnego stanu przed filmem. Oglądasz tylko i wyłącznie na własną odpowiedzialność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz