sobota, 3 maja 2014
Diabelskie nasienie (2014)
Tytuł: Diabelskie nasienie (Devil's Due)
Gatunek: Horror
Reżyseria: Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett
Premiera: 2 maja 2014 (Polska), 9 stycznia 2014 (świat)
Ocena: 1/6
Nie wiedzieć czemu, ale filmy (a przede wszystkim horrory) kręcone amatorską kamerą nie wychodzą z mody i stanowią kuszącą propozycję dla miłośników kina. Przynajmniej w mniemaniu licznych twórców takowych obrazów. Do tego grona dołączyli właśnie Bettinelli-Olpin oraz Gillett, wypuszczając własny "home made scary movie". Jak tym razem (tytułowy?) diabeł stara się nas wystraszyć?
Zach i Samantha to szczęśliwi nowożeńcy, którzy spędzają wspaniały miesiąc miodowy na Dominikanie. Ostatniej nocy za namową miejscowego taksówkarza trafiają na mocno zakrapianą imprezę, gdzie oboje tracą przytomność. Po powrocie do Stanów okazuje się, że Samantha jest w niespodziewanej ciąży. Od tamtej pory zaczynają dziać się w ich otoczeniu dziwne rzeczy, zaś Zach utwierdza się w przekonaniu, że za wszystkim stoją mroczne siły.
"Diabelskie nasienie" nie jest tylko kolejnym filmem, kręconym amatorską kamerą. To tak naprawdę dziewięćdziesięciominutowe połączenie wielu podobnych produkcji, które mieliśmy okazję poznać. Absurdalna i komiczna postawa głównego bohatera, który nie może rozstać się z kamerą nawet na chwilę, przywodzi na myśl "Blair Witch Project" czy "REC", zaś naszpikowany kamerami dom rodem z "Big Brothera" to nic innego, jak kopiuj-wklej drugiej części "Paranormal Activity" (zresztą z piątej odsłony tej serii zaczerpnięto chyba tajemnicze ugrupowanie wyznające siły mroku). Sama fabuła jest tak schematyczna, przewidywalna i niejednokrotnie już powielana, że powstrzymywanie ziewania i zachowanie otwartych powiek wymaga od widza całej silnej woli i koncentracji. W dodatku, rozpoczęcie filmu od sceny na komisariacie (które w zamysłach twórców miało pewnie być postrzegane za oznakę kreatywności) zdradza widzowi praktycznie wszystko to, co ewentualnie mogło być stawiane pod znakiem zapytania w trakcie seansu. No cóż, kopiować też trzeba umieć, a ten reżyserski duet nawet z tym miał problemy. Oczywiście, momentów grozy i strasznych scen tutaj nie uświadczymy (w tym filmie naprawdę nic nie jest w stanie spowodować szybszego bicia serca!). Nie wiem, czy ten rok jest po prostu tak słaby pod względem horrorów, czy może dystrybutorowi tytuły się pomyliły i przez niedopatrzenie ta amerykańska produkcja została wpuszczona do kin.
Obsada "Diabelskiego nasienia" to sama śmietanka towarzyska i grono najwybitniejszych osób pod względem drewnianej i sztucznej gry aktorskiej. Rozumiem, że skoro twórcy zdecydowali się na kamerę amatorską, to całość miała być amatorska, no ale bez przesady! Zach Gilford jako Zach McCall (imię zachowano chyba po to, by wiedział, że to do niego zwracają się inni bohaterowie) latając wszędzie z kamerą i tłumacząc to jako naśladowanie własnego ojca bije w absurdalności na głowę swoich odpowiedników z wcześniejszych produkcji. Allison Miller miała tyle pomysłów i planów, jak pokazać swoją bohaterkę, że w końcu nie zaprezentowała nic. Sam Anderson po zakończeniu serialu "Zagubieni" chyba nadal nie może się odnaleźć.
Podsumowując, "Diabelskie nasienie" to tandetny film o równie tandetnym tytule. Cokolwiek twórcy chcieli pokazać, miało to niewiele wspólnego z kinem grozy. Radzę omijać tę pozycję szerokim łukiem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz