niedziela, 1 marca 2015
Dobrane małżeństwo (2014)
Tytuł: Dobrane małżeństwo (A Good Marriage)
Gatunek: Thriller
Reżyseria: Peter Askin
Premiera: 3 października 2014 (świat)
Ocena: 2/6
Kino horrorów i thrillerów straciłoby wiele bez powieści i opowiadań Stephena Kinga. Tak Sissy Spacek zapadła w pamięci jako Carrie u Briana de Palmy, Jack Nicholson to niezastąpiony Jack Torrance z "Lśnienia" Kubricka, Tim Curry zagrał jedną ze swoich najlepszych ról - klauna Pennywise'a w miniserialu "To", Kathy Bates zgarnęła Oscara za postać Annie Wilkes w "Misery" Reinera, zaś Michael Clarke Duncan to niezapomniany John Coffey z "Zielonej mili" Darabonta. Ostatnio twórcy zaczęli sięgać po opowiadania Kinga (jak "Mercy" w reżyserii Cornwella), raczej z miernym skutkiem. U Askina pisarz sam postanowił odpowiadać za scenariusz. Czy przeniesienie opowiadania na pełnometrażowy obraz w pełni się udało?
Bob i Darcy Anderson to szczęśliwe małżeństwo, które obchodzi swoją 25 rocznicę. Podczas uroczystości Darcy dostaje w prezencie od męża piękne kolczyki, symbolizujące Ryby, jej znak zodiaku. Kilka dni później Bob wyjeżdża w delegację. W tym czasie Darcy, szukając baterii, znajduje w garażu niewielkie pudełko, należące do męża. W środku dokonuje strasznego odkrycia - kolekcję dokumentów, należących do ofiar seryjnego mordercy, Beadiego.
Kilka minut seansu wystarczy, by było wiadome, że mamy do czynienia z Kingiem - tego charakterystycznego stylu nie sposób pomylić z kimkolwiek innym. Tu nie chodzi o to, by szokować odkryciem, kto jest mordercą. U Kinga jest on zazwyczaj podany na samym początku, z pełnym opisem, danymi i wstępnym rysem charakterologicznym. Postać zabójcy ma być wyłącznie wierzchołkiem góry lodowej, a szokować i trzymać w napięciu mają dalsze losy. Tu ciekawić może sama ciekawość - co jeszcze można pokazać, skoro z pozoru wszystko już powiedziano? W tym względzie wtórność Kinga potrafi zaskakiwać widza.
Niestety, choć świetne powieści Kinga doczekały się naprawdę dobrych ekranizacji, to nie można tego samego powiedzieć o jego opowiadaniach. "Mgła" Darabonta udowodniła, że nawet reżyser "Skazanych na Shawshank" i "Zielonej mili" ma problem z przeniesieniem opowiadania na duży ekran. "Mercy" Cornwella nie udało się złamać złej passy, zapoczątkowanej remakiem "Carrie" w 2013 roku. "A Good Marriage" przędzie jeszcze gorzej. Choć styl dla Kinga typowy, to nie ma w nim nawet krzty napięcia, w grze małżonków brakuje odpowiedniej iskry, a cała opowieść wlecze się, jak przysłowiowe flaki z olejem. W tym filmie twórcy nie są w stanie niczym zaskoczyć, a całokształt - rozciągnięty do granic możliwości - wydaje się być zrobiony na siłę. Co do minuty można przewidzieć każdy zwrot akcji (których i tak w całej produkcji jest jak na lekarstwo), a zakończenie nie daje widzom nic, czego nie wiedzieliby od początku (no, poza tym, że właśnie bezpowrotnie zmarnowali ponad 90 minut swojego życia).
W produkcji nie pomagają za wiele aktorzy. Znana z serii filmów o Bournie Joan Allen gra bez większego wyrazu i wczucia się w rolę (tak jakby kompletnie rozminęła się ze swoją postacią). Zdobywca Złotego Globu za świetną rolę w serialu "Bez śladu" Anthony LaPaglia wpasowuje się w rolę męża idealnego, lecz gdy przychodzi do ujawnienia jego prawdziwej, mrocznej tożsamości, to nie jest w żadnym stopniu przekonujący (w pewnych chwilach można zwątpić, czy to na pewno on jest Beadim, czy po prostu kogoś stara się nieudolnie kryć). Postać Stephena Langa od początku zapowiadała zwrot akcji i odkrycie tajemnicy, lecz gdy już do tego dochodzi, to bardziej przypomina wymuszoną wstawkę aniżeli emocjonujący moment filmu.
Podsumowując, dziwić może, że odpowiedzialny za scenariusz King nie sprostał wyzwaniu i nie wykorzystał potencjału swojego opowiadania. Gdyby nie nazwisko sławnego pisarza, "A Good Marriage" rozszedłby się bez echa i mało kto zwróciłby na niego uwagę. Może i byłoby lepiej, bo za film Askina zabierać się powinno wyłącznie w przypadku ostatecznej desperacji.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz