wtorek, 17 marca 2015

Odlot (2010)


Tytuł: Odlot (Twelve)

Gatunek: Dramat/Thriller
Reżyseria: Joel Schumacher
Premiera: 29 stycznia 2010 (świat)
Ocena: 3/6

Wyścig tłumaczy w jak najbardziej kreatywnym przeniesieniu zagranicznego tytułu na polski powoduje, że nietrudno jest się pomylić przy wyborze filmu. W taki oto sposób zamiast słoweńskiej opowieści Gazvoda o trójce przyjaciół otrzymałem ekranizację powieści McDonella. Choć do dzisiaj pozostaje dla mnie tajemnicą, jak z "Twelve" powstał "Odlot", to fabuła filmu Schumachera (tak, to jeden ze współtwórców "House of Cards") zaciekawiła mnie na tyle, że postanowiłem dać mu szansę. Czy było warto?


Po śmierci matki, Biały Mike i jego ojciec popadają w finansowe długi. Chłopak rzuca szkołę i zaczyna handlować narkotykami. Współpracuje z Lionelem, dilerem, który chce rozprowadzić wśród bogatych nastolatków nowy narkotyk - tytułową "Dwunastkę". W międzyczasie kuzyn Białego Mike'a zostaje zastrzelony, a podejrzenie pada na jego najlepszego przyjaciela.


Przyznam, że gdyby nie przypadek, raczej nie trafiłbym sam na ten film. Obraz Schumachera, będący ekranizacją kontrowersyjnej książki McDonella, to kompilacja kilku lat historii kina, poruszającej tematykę rozpuszczonej młodzieży z bogatych domów, dla których liczy się sława, pieniądze i nieograniczona zabawa. Choć "Twelve" za wiele z thrillerem nie ma do czynienia, to jako dualny dramat, w którym dwie, pozornie odstające historie zmierzają do tragicznego finału, sprawdza się całkiem nieźle. Dodanie głosu wszystkowiedzącego narratora, którego raczej nie spotyka się w tego typu gatunkach, nadaje całokształtowi pewnej prostoty. Dzięki temu film dostajemy "jak na tacy", bez domysłów i niedomówień, które w tym przypadku byłyby absolutnie zbędne. "Odlot" to obraz, przedstawiający degenerację młodego społeczeństwa, gdzie sława i pieniądze są ważniejsze od zdrowia i życia. Istna degrengolada w prostym, lecz dosadnym przekazie.


Z drugiej strony, Schumacher czerpie garściami zewsząd, przez co brakuje w jego obrazie pewnej dozy kreatywności. Nieskomplikowana fabuła zaczyna się reżyserowi wykolejać, by po trudach wrócić na właściwy tor. Prostota "Odlotu" niesie też ze sobą pewien minus - wszystko zostaje powiedziane zbyt wcześnie, co - przy braku innowacyjności - prowadzi do zbyt przewidywalnej historii. Zwroty akcji i tragiczny finał nie wywołują większych emocji - od początku wiadomo, że losy beztroskich nastolatków nie mogą zakończyć się "happy endem". Jednowymiarowe postaci, zapisane zbyt grubą kreską, za bardzo rażą w oczy. Schumacher jedne wątki zbyt szybko rozwiązuje, inne pozostawia bez potrzebnej puenty, a po wszystkim zostaje narracyjny chaos naciągnięty do granic możliwości.


Wśród obsady, w przeważającej większości papierowej, jedynie Chace Crawford i Billy Magnussen wyróżniają się z tłumu i zapadają na dłużej w pamięci. Gwiazda "Plotkary" ciekawie kreuje swojego bohatera, któremu po śmierci matki na niczym nie zależy (poza zasadami, które sam wprowadził i których niezłomnie się trzyma). Magnussen, którego ostatnio mogliśmy zobaczyć w "Tajemnicach lasu" Marshalla, to chodzący przykład postępującego psychopaty, którego przemiana z syna marnotrawnego w bezdusznego mordercę nadawałaby się do niejednego horroru psychologicznego. Pozostali, od Emmy Roberts po 50 Centa, zajmują wyłącznie przestrzeń, prezentując grę od drewna po kamień.
Podsumowując, przypadkowy seans okazał się być nie do końca satysfakcjonujący. Potencjał obrazu zaginął gdzieś pod warstwą wtórności i przewidywalności. Idealny dla osób niewymagających, poszukujących prostych filmów, które poruszają trudne tematy. Dla pozostałych będzie to po prostu kolejna produkcja, jakich wiele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz