środa, 18 marca 2015
Obywatel (2014)
Tytuł: Obywatel
Gatunek: Dramat/Komedia
Reżyseria: Jerzy Stuhr
Premiera: 7 listopada 2014 (Polska), 16 września 2014 (świat)
Ocena: 3/6
Jerzy Stuhr to niezaprzeczalnie jeden z najlepszych i najbardziej popularnych polskich aktorów. Kojarzony przede wszystkim z ról Maksa ("Seksmisja") i komisarza Ryby ("Kiler") oraz z użyczenia głosu dla Mushu z "Mulan" i Osła ze "Shreka", ma na swoim koncie udział w 65 filmach i 16 dubbingach, za kamerą zaś stał już 8 razy. Swój debiut reżyserski miał w 1995 roku w "Spisie cudzołożnic", lecz to wydane dwa lata później "Historie miłosne" przyniosły mu liczne nagrody i pochwały. Tym razem Stuhr postanowił opowiedzieć w krzywym zwierciadle 50 lat z historii Polski. Czy zeszłoroczny "Obywatel" spisuje się na medal?
Jan Bratek to przykład typowego pechowca. Jakakolwiek praca, za którą się zabierze, kończy się spektakularną porażką, życie uczuciowe to pasmo nieszczęść, zaś wpadanie w tarapaty jest w jego wykonaniu na porządku dziennym. Gdy zostaje ranny w zamachu na prezydenta i trafia do szpitala, wspomina chwile ze swojej przeszłości - pierwszą niespełnioną miłość, udział w PZPR, zakończony przejściem do opozycji, nieudane próby podróży zagranicznych i dramatyczne małżeństwo, którego finałem była utrata rodzinnego domu.
Jerzy Stuhr dobrym aktorem i reżyserem jest - co do tego nie mam żadnych wątpliwości. W "Obywatelu" zaprezentował, jak perfekcyjnie połączyć rolę głównego bohatera ze staniem za kamerą. Doskonale oddany klimat "tamtych czasów", przeplatany powiewem współczesności, stanowi niesamowitą kronikę najważniejszych momentów i charakterystycznych motywów pięćdziesięciolecia historii Polski. "Obywatel" to dosadny dramat, który na naszych oczach zmienia postawę głównego bohatera z niepoprawnego optymisty, poprzez ogarniętego głęboką depresją nieudacznika, w zobojętniałego starca, opętanego duchami przeszłości. Film Stuhra to gorzka lekcja życia, które wcale nie musi zmierzać do upragnionego, szczęśliwego zakończenia.
Niestety, choć "Obywatel" daje radę jako dramat, kompletnie przegrywa jako komedia. Stuhr tak bardzo zaburzył chronologię wydarzeń w swoim filmie, ukazując losy bohatera od końca, że sam w pewnych momentach się w nich pogubił. Groteska, z jaką reżyser chciał opowiedzieć swoją historię, może ciekawie prezentowała się na papierze, lecz w filmie kompletnie się nie sprawdza. Stuhr rzuca hasłami wyrwanymi z różnych dekad (od powojennego antysemityzmu, poprzez internowanie, strajki i fałszowanie produkcji przy wizytacjach, po głośny upadek linii lotniczych i udział w programach telewizyjnych) i stara się je ubrać w odpowiednio wyszukany humor. Na staraniach jednak się kończy, bo powodów do niewymuszonego śmiechu jest tu tyle, co kot napłakał, a opowiadana historia bardziej przygnębia niż rozbawia. Jeżeli ktoś nastawiał się na klasykę pokroju "Misia" Barei lub "Seksmisję" Machulskiego, to czeka go ogromne rozczarowanie.
Aktorsko, jak już wspominałem, Jerzy Stuhr spisuje się niesamowicie, odpowiednio uwypuklając dobre i złe momenty z życia swojego bohatera. Wtóruje mu Maciej Stuhr, doskonale wpasowując się z młodszą wersję Jana Bratka (cóż, niedaleko w tym przypadku padło jabłko od jabłoni). Ciekawe kreacje prezentują również Violetta Arlak (jako ekscentryczna Kazia) i Sonia Bohosiewicz (jako posiadająca dwie skrajnie odmienne twarze Renata Bratek).
Podsumowując, gdyby Stuhr poprzestał na dramacie i dopieścił scenariusz, uzyskalibyśmy głęboko pesymistyczny, lecz przerażająco prawdziwy obraz pięćdziesięciolecia Polski. Niestety, usilne próby rozbawienia publiczności spaliły na panewce i spowodowały, że narracyjny chaos Stuhra ląduje na półce "przeciętniaków".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz