wtorek, 2 września 2014
Snowtown (2011)
Tytuł: Snowtown
Gatunek: Dramat/Kryminał
Reżyseria: Justin Kurzel
Premiera: 16 maja 2011 (świat)
Ocena: 5/6
Kolejny film z cyklu "Oparty na faktach". Tym razem, w przeciwieństwie do "Uśpionych" Pogue'a, Kurzel przedstawia nam historię, która - o zgrozo! - wydarzyła się naprawdę. Historię, która wstrząsnęła całą Australią - i to nie tylko za sprawą największego seryjnego mordercy tego kraju, lecz z powodu motywów nim kierujących i cichej aprobaty tytułowego miasteczka Snowtown. Czy filmowi Kurzela bliżej jest do dramatu, kryminału, a może pełnego brutalności dokumentu?
Jamie to 16-latek, który nie ma łatwego dzieciństwa. Wraz z matką i braćmi mieszka w starym, małym domu w niewielkim miasteczku na przedmieściach Adelajdy. W dodatku, partner matki okazuje się być pedofilem, a najstarszy z braci gwałci Jamiego. Oparcie znajduje w nowym partnerze matki - Johnie. Mężczyzna na równi nienawidzi pedofilów, gejów i narkomanów - uważa ich za "śmiecie", które nie powinny żyć. John wprowadza Jamiego w swój brutalny świat, by chłopak nauczył się być twardym i nieugiętym. Z czasem na jaw wychodzi tajemnica Buntinga, lecz jest już za późno, by Jamie mógł się wycofać.
Po "Mystery Road" wizja kolejnej, dwugodzinnej produkcji z australijskiej kuźni filmowej nie napawała mnie optymizmem. Skoro tamten "thriller" z budowaniem napięcia nie miał nic wspólnego, to byłem święcie przekonany, że "Snowtown" będzie miał tyle z kryminału, co "Kac Wawa" z dobrej, polskiej komedii. Obawy okazały się poniekąd słuszne, bo film Kurzela ciężko byłoby umiejscowić w tym gatunku. Na szczęście, "Snowtown" wygrywa na płaszczyźnie dramatu, zarówno psychologicznego, jak surowego i brutalnego. Kurzel nie owija w bawełnę swojej historii, rozkładając każdego z bohaterów na czynniki pierwsze. Świetny montaż i zdjęcia dodają głębi, a prostolinijność reżysera na równi fascynuje i odrzuca. "Snowtown" nie jest opowieścią, która ma swój początek i koniec. Kurzel wrzuca widza w sam środek wydarzeń, pozostawiając mu ogromne pole do własnych domysłów. Dla kogoś, kto nie zna historii Buntinga, australijska produkcja może wydać się chaotyczna, pełna nielogicznych skrótów myślowych i mylących wątków. Reżyser nie ma zamiaru tracić czasu na wyjaśnienia (i kilka zdań informacyjnych zostawił na sam koniec, tuż przed pojawieniem się napisów końcowych). Kurzel skupia się na upadku człowieka i jego zezwierzęceniu. Liczne brutalne (nierzadko ohydne) sceny pokazują, krok po kroku, zmianę postawy Jamiego w obliczu przerażającego planu Johna (gdzie początkowe morderstwa w myśl "wyższych idei" prowadzą do serii zabójstw "dla samego zabija"). Obraz Kurzela nie napawa optymizmem, a finał tej opowieści nie pozostawia bohaterom żadnej nadziei - z tej istnej degrengolady nie ma ratunku. Ciężko powiedzieć, czy "Snowtown" ma nieść z sobą jakieś przesłanie lub przestrogę, czy tylko stanowić przygnębiający i brutalnie straszny obraz tego, jak człowiek może zmanipulować drugiego człowieka. Choć dobrze wykonany, brakuje w nim pewnej konsekwencji i postawienia kropki na końcu zdania, by nie tyle wyjaśnić wszystkie swoje intencje, co nakierować myśli widza na odpowiedni tor. Kurzel poskąpił tego, przez co jego film zdaje się być bardziej suchą relacją, aniżeli lekcją mądrości.
Trzeba przyznać, że na barkach Daniela Henshalla i Lucasa Pittaway'a spoczęło nie lada zadanie - udźwignięcie takiej historii pokonałoby niejednego doświadczonego aktora. Choć obaj panowie w "Snowtown" debiutowali na dużym ekranie, to nieporównywalnie lepiej spisuje się Henshall. Świetnie kreuje swoją rolę, dzięki czemu John i jego psychopatyczne idee są jeszcze bardziej przekonywujące. Lucas Pittaway koniecznie chciał się skupić na emocjonalnej sferze swojego bohatera. Przez jego twarz przepływa tyle emocji z taką prędkością, że ciężko którąkolwiek zauważyć gołym okiem, zaś sama postać Jamiego bliżej ma do kiczu, aniżeli psychologicznego dramatu.
Podsumowując, "Snowtown" do najłagodniejszych i najlżejszych filmów nie należy, jednakże tego można się było spodziewać po poruszanej tematyce (i choć może widziałem obrazy bardziej odpychające i brutalne, to osoby o słabych nerwach mogą mieć problem z przebrnięciem przez niektóre sceny). Twór Kurzela to kino naprawdę dobre, które z jednej strony przywraca moją wiarę w australijskie produkcje, z drugiej - przeraża, że ta historia wydarzyła się naprawdę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz