niedziela, 14 września 2014

Nie ma tego złego... (2013)


Tytuł: Nie ma tego złego... (The Right Kind of Wrong)
Gatunek: Komedia romantyczna
Reżyseria: Jeremiah S. Chechik
Premiera: 1 sierpnia 2014 (Polska), 12 września 2013 (świat)
Ocena: 2/6

Żeby jakkolwiek skojarzyć nazwisko reżysera, trzeba się trochę cofnąć w czasie. I tak okazuje się, że Chechik to ten sam człowiek, który odpowiedzialny jest za "Witaj, święty Mikołaju", "Benny i Joon", "Diabolique", czy też remake-porażkę "Rewolwer i melonik". Po prawie dziesięciu latach od swojego ostatniego filmu, ten kanadyjski reżyser powraca z ekranizacją książki Tima Sandlina. Czy "Sex & Sunsets", przerobiony na "The Right Kind of Wrong" (i przetłumaczony przez polskie wytwórnie jako "Nie ma tego złego..."), potrafi rozbawić widza do łez?


Marzeniem Leo Palamino jest, by wydać swoją książkę i zostać poczytnym pisarzem. Los jednak sprawia, że to jego eks-małżonka, która opisała wszystkie jego wady na blogu, wydaje powieść, która szybko staje się bestsellerem. Gdy cała Kanada zaczyna śmiać się z pikantnych szczegółów nieudanego związku, Leo poznaje piękną Colette, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Jednakże, kobieta wychodzi tego samego dnia za mąż. Leo postanawia zrobić wszystko, by udowodnić jej, że są dla siebie stworzeni.


Podobnie, jak nie należę do miłośników musicali, tak komedie romantyczne potrafią przyprawić mnie o szewską pasję. Wszystko za sprawą schematycznej, oklepanej i wielokrotnie powielanej fabuły, przez którą każdą kolejną produkcję śmiało można oglądać z zamkniętymi oczami, a i tak wiadomo, co dzieje się na ekranie. Jedyną nadzieją gatunku jest zawarty w scenariuszu humor, który - odpowiednio zaserwowany - potrafi przyćmić przewidywalną historię. Pod tym względem najnowszy obraz Chechika wyróżnia się z tłumu. Zabawnych do łez sytuacji, śmiesznych momentów, komicznych motywów i ociekających doborowym żartem zwrotów akcji w całym filmie jest aż... zero! 90-minutowy seans, jaki zaprezentował kanadyjski reżyser, przypomina mozolne brnięcie w lukrowanej i - jak zwykle - wyidealizowanej pseudorzeczywistości, gdzie nawet delikatny uśmiech u widza jest wymuszony. Wady komedii romantycznych wypływają tu na pierwszy plan, a w dodatku - o zgrozo! - Chechik dorzuca jeszcze kilka swoich. Nie dość, że film nie nadrabia humorem, to jeszcze kuleje w temacie emocji (jedyne wzruszenie, jakie czeka nas przez cały seans, to wzruszenie ramion), a muzyka - jakże charakterystyczny element każdej komedii romantycznej - praktycznie nie istnieje.


Ten film byłby prawdziwą mordęgą, gdyby nie jego jedyny plus - obsada. Choć całość nie potrafi się wybronić praktycznie niczym, to aktorzy stają na wysokości zadania i bronią się sami. Ryan Kwanten idealnie wpasowuje się w swojego bohatera, choć w niektórych momentach za bardzo kopiuje swojego Jasona Stackhouse'a z "Czystej krwi". Will Sasso, Jennifer Baxter i Raoul Bhaneja dobrze czują się w rolach drugoplanowych - świetnie uzupełniają całość, jednocześnie nie skradając filmu. Jednakże, prawdziwą gwiazdą jest tutaj Catherine O'Hara (najbardziej znana z "Kevin sam w domu"), która - podobnie jak w "Pan i pani Kiler" - rozbraja niestandardową grą matki (i to w takim stopniu, że absolutnie przesłania pierwszoplanową Sarę Canning). Gdyby Chechik swoją komedię skierował na takie niegrzeczne tory, jak postać Tess, całokształt wypadłby o niebo lepiej.
Podsumowując, w "Nie ma tego złego..." wszystko, poza grą aktorską, jest złe. Film Chechika jest lekki i niewymagający, lecz jednocześnie nie ma sobą nic do zaoferowania. Zbyt wiele komedii romantycznych wychodzi rocznie, by fanom gatunku opłacało się zatrzymywać przy tej pozycji na dłużej. Nie wiem, co skusiło polskie wytwórnie, by w rok po premierze wprowadzić ten film do polskich kin, ale nie był to strzał w dziesiątkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz