czwartek, 31 lipca 2014

Jongens (2014)


Tytuł: Jongens
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Mischa Kamp
Premiera: 9 lutego 2014 (świat)
Ocena: 4-/6

Mischa Kamp nie jest reżyserką wielkiego ekranu. Współpracowała głównie z holenderską telewizją, tworząc krótkometrażowe obrazy, serie dokumentalne, seriale i filmy dla dzieci. Tym razem postanowiła pójść trochę dalej i poruszyć kwestię dojrzewania, poszukiwania własnego "ja", a także tolerancji. Czy "Jongens" można wrzucić do worka tematycznych dramatów, których w ostatnim czasie pojawiło się bardzo wiele?


15-letni Sieger dostaje się do szkolnej drużyny atletycznej i ma wystartować w finałowym wyścigu. Podczas treningów poznaje Marka, z którym zaczyna łączyć go uczucie. Strach przed reakcją otoczenia powoduje, że Sieger za wszelką cenę stara się utrzymać wszystko w tajemnicy. Marc, wychowany w tolerancyjnej rodzinie, nie może zrozumieć zachowania kolegi. Podczas, gdy finałowe zawody zbliżają się wielkimi krokami, relacje obu zawodników zaczynają się komplikować, co może zaważyć na zwycięstwie drużyny.


Mischa Kamp nie stawia na kontrowersje i szokowanie widza. Gdyby wykluczyć z filmu wątek homoseksualny, dostalibyśmy obraz o trudach dojrzewania, przyjaźni i budowaniu zaufania. Emocjonalny związek między głównymi bohaterami ma dodać do całości lekcję tolerancji i akceptacji, ale nie w sposób nachalny i odrzucający. Zamiast skupiać się na fizyczności, która w niejednym filmie o podobnej tematyce była dodawana na siłę, Kamp zwraca uwagę na uczucia, myśli i symboliczne gesty. Pojawiający się w tle wyścig to nie tylko bieg po medale i zwycięstwo, ale metafora wolności bycia sobą, zaryzykowania i otworzenia się na świat (i to w kraju, uchodzącym za europejską kolebkę tolerancji). Dodatkowo, Kamp nie wprowadza ciężkiego klimatu, czy brutalnych obrazów (jakie można znaleźć chociażby w rodzimej "Senności" Magdaleny Piekorz). Holenderska reżyserka stawia na prostotę, lekkość i przejrzystość przekazu, by całokształt miał bardziej wydźwięk optymistyczny, aniżeli przygnębiający. Jest w tym pewna metoda, jednakże Kamp poszła o krok za daleko i rozwałkowała głębię przekazu na płytkości swojego obrazu, przez co po dość szybko mijającym seansie film natychmiastowo ulatuje, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Potencjał całokształtu został zatracony gdzieś pomiędzy umiejętnościami reżyserki a banalnością scenariusza. Samo zakończenie przypominać może wszelkie lukrowane produkcje, gdzie za sprawą magicznej różdżki wszystkie problemy natychmiastowo się rozwiązują, a bohaterowie bez większych wyjaśnień zmierzają do "happy endu".


Aktorsko wypada wszystko poprawnie. Zarówno Gijs Blom, jak i Ko Zandvliet świetnie odnajdują się w swoich rolach, prezentując perypetie Siegera i Marka przekonująco i bez większych zastrzeżeń. Jonas Smulders to wykapany "buntownik z wyboru", zaś Ton Kas jest mistrzem naturalności (tak, jakby rola ojca Siegera została stworzona specjalnie dla niego).
Podsumowując, "Jongens" to lekki film z przesłaniem w tle. Choć do perfekcji mu trochę brakuje, jest na pewno ciekawszym obrazem, niż podobne produkcje dużego ekranu (jak "Chłopaki do wzięcia" Nelsona, "W ciemno" Mayera, czy "Płynące wieżowce" Wasilewskiego).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz