niedziela, 6 lipca 2014

Noe: Wybrany przez Boga (2014)


Tytuł: Noe: Wybrany przez Boga (Noah)
Gatunek: Dramat/Fantasy
Reżyseria: Darren Aronofsky
Premiera: 28 marca 2014 (Polska), 10 marca 2014 (świat)
Ocena: 2/6

Darren Aronofsky dał się poznać jako reżyser filmów nietuzinkowych. Jego "Requiem dla snu", "Źródło" czy "Czarny łabędź" na stałe zapisały się na kartach historii kina. Tym razem postanowił - z wielkim rozmachem - ukazać własną wersję biblijnej opowieści o Noem, jego Arce i wielkim potopie. Czy i tym razem Aronofsky zaserwował nam Wielkie Kino?


Noe jest potomkiem Seta, syna Adama i Ewy, który żyje w zgodzie z naturą i boskimi prawami. Gdy świat jest opanowywany i niszczony przez potomków Kaina, Noego nawiedzają wizje wielkiej powodzi. Wraz z rodziną i upadłymi aniołami, zwanymi Strażnikami, konstruuje Arkę, by uratować niewinne stworzenia i spełnić wolę Boga.


Aronofsky miał do dyspozycji gotową fabułę, bazującą na komiksie własnego autorstwa, znanych i utalentowanych aktorów, swoje niemałe doświadczenie za kamerą i budżet rzędu 130 milionów dolarów. Wydawać by się mogło, że nic więcej nie potrzeba do ukazania apokaliptycznej wizji dramatycznych losów wybrańca Boga. A jednak! Aronofsky postanowił oszczędzić nam wielce moralizatorskich kwestii rodem z religijnych nauk. W zamian otrzymaliśmy przewartościowany film fantasy, zbudowany na pomyłkach, potknięciach i absurdach. Zbyt duże aspiracje reżysera do stworzenia epickiego kina bitew, kataklizmów i nadprzyrodzonych istot spowodowały, że po seansie widz głowi się, na co tak naprawdę zostało wydane te 130 milionów. Aronofsky przemienił pobożnego Noego w walecznego fanatyka religijnego, rzucającego się w wir walki bez opamiętania i wychodzącego z każdych pojedynków obronną ręką niczym biblijny Bruce Lee z Excaliburem króla Artura w ręce. Do swojej pomocy ma upadłe anioły, które w żadnym wypadku nie przypominają jakichkolwiek upadłych aniołów, znanych z innych filmów. W wizji Aronofsky'ego wyglądają jak zlepki kamiennych głazów, którym bliżej do Transformersów niż Rycerzy Niebios. Po drugiej stronie mamy liczny, barbarzyński lud potomków Kaina, dowodzonych przez groźnego Tubal-Kaina, który wiedząc o zagrożeniu zbliżającej się powodzi tylko ze znanych sobie powodów czeka z jakimkolwiek atakiem do momentu rozpoczęcia kataklizmu (mimo tego, że cały czas dysponuje potężniejszymi siłami i bez większych problemów mógłby przejąć Arkę). Poza tym, dziur scenariuszowych w filmie jest tyle, że na wymienienie wszystkich można by poświęcić osobny tekst (począwszy od sztucznie nakręcanego konfliktu Noego z Chamem, po samego Tubal-Kaina, który ukrywał się na Arce - miejscu o wyjątkowo ograniczonej przestrzeni - przez dziewięć miesięcy i nikt go nie znalazł!). Jeżeli ktoś łudzi się, że w zamian za spójną historię reżyser zaoferował wyjątkowe efekty specjalne, to pragnę wyprowadzić z błędu - poza komputerowymi do bólu efektami, kamiennymi Strażnikami i kilkoma minutami fali powodzi, Aronofsky poskąpił wizualnych dodatków, którymi mógłby - przy takim budżecie - z całą pewnością zakryć własne niedociągnięcia. Złe wrażenie stara się osłodzić ckliwym zakończeniem i wzruszającym morałem, ale niesmak nadal pozostaje.


Gwoździem do trumny całego projektu okazała się - o dziwo - obsada. Choć Russell Crowe, zmieniający Noego w Maximusa z "Gladiatora", wypada całkiem nieźle, to pozostali aktorzy wołają o pomstę do nieba. Jennifer Connelly to nie jest już ta sama osoba, co dziesięć lat temu - wraz z wiekiem przybyło jej zmarszczek i ubyło talentu. Emma Watson tak bardzo stara się być przekonująca, że aż przesadnie ocieka ekspresją, przez co wypada karykaturalnie. Anthony Hopkins po raz kolejny potwierdza, że z uporem maniaka woli dogorywać przed kamerą, niż przejść na zasłużoną emeryturę. Logana Lermana rola Chama po prostu przerosła - powinien wrócić do Percy'ego Jacksona, postaci, w odgrywaniu której się w miarę odnajdywał. Ray Winstone pomylił granie z bywaniem na ekraniem. I co, u licha, starał się wykreować Douglas Booth, poza robieniem sztucznego tłoku w kadrze?!
Podsumowując, polskich tłumaczy mocno poniosła fantazja, dodając do oryginalnego tytułu wyrażenie "Wybrany przez Boga". Gdyby takich wyborów w rzeczywistości dokonywał Ten Na Górze, to z czystym sumieniem moglibyśmy przestać nazywać go "nieomylnym". Miłośnikom kina Aronofsky'ego radzę, by "Noego" omijali możliwie największym łukiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz