niedziela, 20 kwietnia 2014
Jawajska gorączka (2013)
Tytuł: Jawajska gorączka (Java Heat)
Gatunek: Dramat/Akcja
Reżyseria: Conor Allyn
Premiera: 11 kwietnia 2013 (świat)
Ocena: 3+/6
Czasami nawet wśród niskobudżetowych filmów drugiej kategorii można znaleźć perełki. Czasami są to produkcje, którym - pomimo pewnego uroku - czegoś jednak brakuje. Jednakże, w większości przypadków takie obrazy powstają na potęgę, by zapchać telewizyjne ramówki i dać zajęcie sporej rzeszy mniejszych i większych aktorów. Gdzie uplasowała się amerykańska produkcja Conora Allyna?
Po zamachu na jawajską księżniczkę, Hashim zatrzymuje jednego z ocalałych świadków - Amerykanina Jake'a Traversa. Mężczyzna podaje się za wykładowcę historii sztuki, który znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Okazuje się, że za zamachem stoi potężny terrorysta Malik, zaś Jake jest tak naprawdę ścigającym go agentem.
"Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć." - tymi słowami mistrza Alfreda Hitchcoka sugerował się chyba Allyn, reżyserując "Jawajską gorączkę". Swoją produkcję zaczął od wybuchu, śmierci monarchini i wszczęcia policyjnego śledztwa, później zaś starał się tak różne wątki przeplatać akcją, by nie pozwolić widzowi na zbyt duży odpoczynek. I, rzeczywiście, na ekranie dzieje się sporo, a przy samym filmie nie sposób się nudzić. Liczne zwroty akcji, niekończące się tożsamości głównego bohatera, rozbudowana intryga i religijny konflikt w tle powodują, że ponad 90 minut filmu mija bardzo szybko. Niestety, Allynowi do Hitchcocka brakuje bardzo wiele. Po pierwsze, nie skupia się na budowaniu napięcia, lecz na ciągłej akcji, więc zasypuje nas - mniej lub bardziej udanymi - strzelaninami. Po drugie, reżyser nie uchronił się od drewnianych momentów, fabularnych wpadek i - przede wszystkim - odporności głównych bohaterów na niemalże wszystko (bo kiedy kuloodporność wydaje się zbyt oklepana, trzeba wypróbować wyrzutni rakiet). Po trzecie, prędkość i pozorna zawiłość opowiadanej historii wywołuje konsternację nawet u samego twórcy, który w pewnym momencie sam się gubi i wytraca wszelkie pomysły na efektowne zakończenie.
Jednym z największych minusów filmu nie jest jednak scenariusz, czy brak doświadczenia reżysera. Na ekranie najgorzej wypadają aktorzy. Wydawać by się mogło, że Kellan Lutz i Mickey Rourke to nazwiska, których zadaniem jest jedynie przyciągnąć widza przed ekrany. Choć rola tego pierwszego nie ogranicza się tylko do biegającej kupy mięśni i nawet udaje mu się coś zagrać, to ten drugi kompletnie przegapił moment, w którym powinien ze sceny zejść. Poziom podnosi - o dziwo - indonezyjski aktor Ario Bayu, jednakże nie jest to gra, po której jakoś na dłużej uda się go zapamiętać.
Podsumowując, akcji sporo, pomysł był, zaś aktorzy do wymiany. Allynowi udało się zrobić coś z niczego, lecz to wciąż za mało, by znacząco wybić się z tłumu twórców filmów drugiej kategorii.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz