poniedziałek, 7 kwietnia 2014
300: Początek imperium (2014)
Tytuł: 300: Początek imperium (300: Rise of Empire)
Gatunek: Dramat/Akcja
Reżyseria: Noam Murro
Premiera: 7 marca 2014 (Polska), 5 marca 2014 (świat)
Ocena: 3/6
W filmowej podróży przyszedł czas na niewielki powrót do przeszłości. W tym roku twórcy przygotowali dla nas kilka produkcji, dzięki którym będziemy mogli przenieść się nawet do starożytności. Na pierwszy ogień poszedł jeden z głośniejszych tytułów - "300: Początek imperium". Po siedmiu latach od premiery pierwszej części, co dla widzów przygotował Noam Murro?
Akcja filmu toczy się równolegle do historii, znanej z pierwszej części. Podczas gdy król Leonidas zebrał armię, by stanąć do walki pod Termopilami, grecki przywódca Temistokles musi stoczyć własną bitwę. Staje na czele floty, by powstrzymać atak perskich statków, dowodzonych przez bezwzględną i mściwą komandor Artemizję.
To, co udało się perfekcyjnie odtworzyć z pierwszej części, to doprawiona przesadzonym kontrastem oprawa wizualna. Krew tryska tutaj hektolitrami, niejednokrotnie zalewając nawet ekran kamery. Sami żołnierze walczą niczym agenci z "Matrixa", skacząc stanowczo za wysoko, wyginając ciało pod nienaturalnym kątem i wykonując ciosy, które - mimo że wyglądają na draśnięcia - potrafią odcinać kończyny i rozłupywać czaszki. Bitwy morskie mogą zachwycić oko niejednego wymagającego widza. Gdyby jednak odrzeć nową część z graficznych dodatków, okaże się, że sama produkcja jest pusta i prosta, jak budowa cepa. W świecie, gdzie armie wojowników prężą muskuły, by cały obraz ociekał krwią, walką i testosteronem, jak na ironię prym wiodą... dwie kobiety. Znana z pierwszej części królowa Gorgo okazuje się mieć - mówiąc kolokwialnie - "większe jaja", niż uważający się za boskiego Xerxes, zaś postać Temistoklesa została przyćmiona przez ogrom potęgi Artemizji. Przy tej (niezamierzonej?) dysproporcji wymięka sama fabuła, która nie potrafi widza do siebie przekonać. Jej prostolinijność i przewidywalność przypominają pisane na kolanie wypracowanie. Murro na siłę starał się przeplatać losy Spartańczyków z Ateńczykami, by nawiązać i iście desperacko dorównać pierwszej części. Niestety, okazało się, że słynna liczba 300 w tytule ma wskazywać na nieudolne kopiowanie, aniżeli innowacyjną produkcję godną pierwowzoru.
Pod względem aktorskim pojawia się ta sama nierówność, co przy przedstawionych postaciach. Grający co najwyżej poprawnie Sullivan Stapleton daleko ma do słynnego Leonidasa w kreacji Gerarda Butlera. Jego czas antenowy zagarnęła w całości Eva Green, tworząc tak perfekcyjną postać Artemizji, że ze świecą szukać trzeba by drugiej tak wyrazistej gry. Tam, gdzie Green zanika, zastępuje ją bez przeszkód Lena Headey, rozszerzając rolę Gorgo do mściwej królowej, domagającej się sprawiedliwości za pomocą oręża. Przy tych dwóch dominach, męska część obsady przypomina tylko marne pionki.
Podsumowując, miał być krwisty, godny i wciągający powrót, a wyszedł jedynie zaplamiony krwią kicz. Fani pierwszej części mogą poczuć się mocno zawiedzeni.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz