wtorek, 14 października 2014

Teoria wszystkiego (2013)


Tytuł: Teoria wszystkiego (The Zero Theorem)
Gatunek: Dramat/Fantasy
Reżyseria: Terry Gilliam
Premiera: 23 maja 2014 (Polska), 2 września 2013 (świat)
Ocena: 5/6

Co łączy zabawny "Sens życia wg Monty Pythona", genialne "12 małp", surrealistyczne "Las Vegas Parano" i ociekającego oniryczną magią "Parnassusa"? Osoba Terry'ego Gilliama. Reżyser, który dał się poznać widzom od strony swoich nieszablonowych wizji, tym razem zabiera ich w nieokreśloną przyszłość i szuka sensu życia. Czy "Teoria wszystkiego" odpowiada na jedno z najważniejszych pytań, zadawanych od zarania dziejów?


Qohen Leth to ekscentryczny geniusz, stroniący od ludzi i otoczenia. Pracując w największym światowym koncernie, usilnie stara się przenieść swoje obowiązki do domu. Ku jego zaskoczeniu, Zarząd w końcu przychyla się do jego prośby, dając mu jednocześnie najtrudniejsze zadanie, z którym nikt dotąd sobie nie poradził. Zamykając się w swoim domu, oczekując ważnego telefonu i nie mogąc poradzić sobie z projektem, Qohen sukcesywnie popada w obłęd. Niespodziewanie z pomocą przychodzą mu piękna Bainsley i komputerowy geniusz, Bob.


Gdyby spojrzeć na film Gilliama wyłącznie jako na historię poszukującego niemożliwego naukowca, "Teoria wszystkiego" może wydać się pretensjonalnie rozdmuchana, a z fabularnych dziur powiewać będzie nieustanną nudą. Amerykański reżyser pokazał jednak wielokrotnie, że w celu znalezienia sensu w z pozoru niezrozumiałej i tandetnej historii, należy wyjść poza sztywne ramy kadru i scenariusza i spojrzeć na całokształt "z góry". Tak czyniąc, oczom widza z dość groteskowej wizji przyszłości ukaże się pełen metafor i symboli obraz, hipnotyzując i jednocześnie przerażając swoim przekazem. Imię i nazwisko bohatera, nawiązujące do biblijnego Koheleta, jest kluczem do tytułowej "teorii wszystkiego", która - jak się okazuje - dąży do odkrycia niczego. Słynny cytat "vanitas vanitatum, et omnia vanitas" może posłużyć jako szyld całej opowieści. Główny bohater, oczekujący na niemożliwy do zrealizowania telefon, pozwala, by całe życie uciekało mu między palcami. W swojej paranoi bezgranicznie oddaje się powierzonemu zadaniu, którego rozwiązanie - równie niemożliwe i przypominające syzyfową pracę - zaprowadzi go w ramiona nicości i chaosu. Chaosu, który okiełznać i na którym zarobić będzie chciał Zarządca - wszystkowiedzące ucieleśnienie orwellowskiego Wielkiego Brata. Osoby z otoczenia bohatera okazują się być "młotkami" - marionetkami w rękach Zarządu, które uwypuklają antyutopijną wizję przyszłości, pełną groteskowych postaci, przypominającej dziecięce zabawki zaawansowanej technologii i nieograniczonego marketingu, od którego uginają się wirtualne ściany budowli. Taki przekaz, brutalnie dosadny, dla wielu jednak może okazać się ciężkostrawny. Wizje Gilliama do najłatwiejszych nie należą, a dodatkowo "Teoria wszystkiego" na tle fabularnym przegrywa z poprzednimi dziełami reżysera.


Dużym plusem obrazu jest perfekcyjnie wyselekcjonowana obsada. Tutaj każdy, nawet do najmniejszej roli, został odpowiednio dopasowany. Christoph Waltz jako Qohen jest rewelacyjny, jednakże trzeba przyznać, że trochę spoczął na laurach. Dwukrotny zdobywca Oscara ("Django", "Bękarty wojny") przyzwyczaił widzów do wysokiego poziomu swoich umiejętności. Niestety, nie stara się rozwijać i dobrze zagranego Qohena ciężko zaliczyć do jego najlepszych ról. Ciekawiej prezentują się aktorzy drugoplanowi. Mélanie Thierry i Lucas Hedges to pozytywne zaskoczenie całego obrazu. David Thewlis i Matt Damon łamią pewne utarte schematy i pokazują, że niekoniecznie dadzą się zaszufladkować w jednym typie ról. Tilda Swinton, ponownie w charakteryzacji nie do poznania, przypominać może jej rolę Mason ze "Snowpiercera", jednakże to Tilda - wszystkie jej postaci, nawet z pozoru zbliżone, są budowane od zera i tym samym za każdym razem wyjątkowe.
Podsumowując, amerykański reżyser ściera ze sobą kilka postaw, wiarę z chaosem, naukę z rzeczywistością, jednostkę z podporządkowaniem, dążąc do nicości, która jest wszystkim. Tego typu obrazy są bardzo trudne do przedstawienia (definitywnie lepiej się je czyta, aniżeli ogląda), lecz, można powiedzieć, że Gilliam sprostał zadaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz