wtorek, 10 czerwca 2014
Miłość bez końca (2014)
Tytuł: Miłość bez końca (Endless Love)
Gatunek: Melodramat
Reżyseria: Shana Feste
Premiera: 14 lutego 2014 (Polska), 12 lutego 2014 (świat)
Ocena: 4/6
Z jednej strony romanse, z drugiej dramaty, pośrodku - hybrydy. Melodramaty na stałe znalazły swoje miejsce w światowym kinie, łącząc ukazanie wzruszających historii z lekkością poruszania ciężkiej tematyki. Całokształt łatwy, przyswajalny i zjadliwy. W tym gatunku próbuje się odnaleźć Shana Feste, tym razem tworząc remake ekranizacji powieści Scotta Spencera. Jak sprawdza się jej wizja "Miłości bez końca"?
David całą szkołę średnią podkochiwał się w trzymającej się na uboczu Jade, jednakże nie miał odwagi, by z nią porozmawiać. Wraz z rozpoczęciem wakacji nadarza się okazja do zawiązania znajomości. Dwójkę nastolatków szybko łączy ze sobą uczucie. Na drodze do ich szczęścia staje ojciec dziewczyny, który za wszelką cenę chce ich rozdzielić. David postanawia nie poddawać się i walczyć o uczucia Jade.
Choć historia prezentowana przez Feste wydawać by się mogła prosta i zwyczajna, wcale taka do końca nie jest. Gdzieś pod tą otoczką lukrowanego romansu i nieskazitelnej miłości reżyserka zwraca uwagę na zakorzenione różnice klasowe i trudności, z jakimi mierzyć się musi młody człowiek wchodzący w dorosłe życie. Błędy przeszłości potrafią rzucić cień na realizację swoich marzeń, jednakże postawa głównego bohatera udowadnia, że nie należy się poddawać i zawsze dążyć do realizacji wcześniej obranych celów. Wszystko to Feste ubrała w niewymagającą otoczkę, pełną oklepanych zabiegów i przewidywalnych motywów. Wszystko to miało na celu skupienie uwagi widza na głównym wątku - miłości dwójki bohaterów. Feste nie obroniła się od posłodzenia fabuły ogromną ilością cukru, idealizując świat przedstawiony do granic możliwości. Wszystko po to, by utrzymać się ram melodramatu i - broń Boże! - nie wyskoczyć z czymkolwiek kreatywnym. W efekcie "Miłość bez końca" jest obrazem jakich wiele, który ma wzruszać i rozczulać, a nie wprowadzać innowacje. Całokształt udaje jej się prowadzić, mimo wszystko, dość ciekawie, dzięki czemu film, bez wątpliwości bardziej skierowany do damskiej części widowni, będzie zjadliwy praktycznie dla każdego. Oczywiście, poszukiwacze wymagającego kina powinni omijać tę pozycję wielkim łukiem (jak zresztą wszystko z tego gatunku), bo po seansie może grozić wyłącznie podwyższony poziom cukru.
Strzałem w dziesiątkę był dobór obsady. Alex Pettyfer, niczym Zac Efron, przechodzi kinową przemianę, zrywając z przeszłością i wykazując się w coraz to bardziej różnorodnych rolach. Po nieudanym występie w "Carrie", Gabrielli Wilde w końcu udaje się odnaleźć w roli i zagrać coś dobrze. Prawdziwy popis dają odtwórcy ojców - Bruce Greenwood oraz Robert Patrick - którzy przed kamerą czują się jak ryba w wodzie. Na uznanie zasługuje również Joely Richardson. Choć ostatnio strącona raczej na drugi plan, nie pozwala, by pamiętano o niej wyłącznie jako aktorskie "tło".
Podsumowując, "Miłość bez końca" to film lekki, przyjemny i niewymagający. Dobry wybór na spędzenie miłego wieczoru.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz