niedziela, 23 listopada 2014
Grace: Opętanie (2014)
Tytuł: Grace: Opętanie (Grace: The Possession)
Gatunek: Horror
Reżyseria: Jeff Chan
Premiera: 21 października 2014 (świat)
Ocena: 3/6
Ponad 40 lat temu William Friedkin zaprezentował "Egzorcystę", ekranizację kontrowersyjnej powieści Williama Blatty'ego, zapisując się tym samym na stałe na kartach historii kina. Od tamtej pory twórcy filmów o opętaniach starali się powtórzyć sukces amerykańskiego reżysera. Wynajdując coraz to bardziej nieprawdopodobne historie (bo w końcu obraz musi być oparty na faktach!), powielając utarte schematy i - nierzadko - bawiąc widzów absurdalnymi scenami, nie udało im się choćby zbliżyć do jednego z największych klasyków kina grozy. Ponoszone każdego roku porażki nie zniechęcają jednak twórców do wypuszczania kolejnych pozycji z egzorcyzmami lub opętaniem w tytule. Z tematem postanowił zmierzyć się debiutujący za kamerą Jeff Chan. Jego "Grace: Opętanie" wyróżnia się z tłumu, czy też w nim ginie?
Po śmierci matki Grace wychowywana jest przez fanatycznie religijną babcię. Gdy dziewczyna wyprowadza się z domu i udaje się do college'u, zaczyna miewać straszne wizje i koszmary. Po incydencie na jednej z imprez, babcia wypisuje ją ze szkoły i zabiera z powrotem do domu. Jest już jednak za późno, a złe moce zdobywają coraz większą władzę nad nieświadomą Grace. Jedynym ratunkiem dla dziewczyny są egzorcyzmy.
Ostatnimi czasy modne w horrorach stało się kamerowanie wszystkich zdarzeń amatorskim sprzętem. Jeff Chan poszedł znacznie dalej i całą historię przedstawił... oczami głównej bohaterki (a raczej demona, który ją opętał). Zabieg odważny, wymagający dbania o szczegóły, ale jednocześnie oryginalny i niespotykany. Trzeba przyznać, że w przypadku licznych, podobnych tematycznie tytułów, taki sposób "prezentacji" przykuwa uwagę i wyróżnia. Jak na debiutanta, Chan radzi sobie naprawdę dobrze i, pomijając kilka drobnych wpadek, film oglądany oczami głównej bohaterki wypada bardzo naturalnie. Reżyserowi udaje się też gdzieniegdzie widza zaskoczyć, a mroczny klimat, jaki panuje w domu Helen, potrafi trzymać w napięciu. Niestety, Chan poległ na tym samym, co jego liczni poprzednicy, począwszy od Friedkina - w momencie, gdy do głosu dochodzi demon, film zamienia się w komedię. Friedkin jednak potrafił tak manewrować klimatem, że w ostatecznym rozrachunku wyszedł z tej walki obronną ręką. Chanowi zabrakło tego doświadczenia. Wszystko zaczyna się psuć, gdy będąca dziewicą główna bohaterka kusi młodego księdza (notabene, który nieudolnie się opiera). Później mamy już równię pochyłą, po której z prędkością światła stacza się zbudowany uprzednio klimat, a w jego miejsce zjawia się fabularnie podziurawiona historia z magicznymi egzorcyzmami w tle. Film przecieka Chanowi między palcami, by ostatecznie rozlecieć się na zakończeniu i pozostawić po sobie spory niesmak. Wielka szkoda, bo film zapowiadał się naprawdę dobrze.
Duże wyzwanie stanęło przed Alexią Fast, odtwórczynią głównej roli. Jako "żywa kamera" rzadko kiedy pojawia się na ekranie, więc jedynie głos i drobne gesty mogły posłużyć jej do odegrania wszelkich emocji - i, trzeba przyznać, całkiem nieźle sobie z tym poradziła. Alan Dale (znany głównie z serialu "LOST: Zagubieni") niewiele miał do pokazania i też nadzwyczaj się nie wysilał, by wyjść przed szereg i dać się zapamiętać. Podobnie Joel David Moore, który przed kamerą wypada wyjątkowo sztywno. Po raz kolejny najbardziej daje o sobie znać Lin Shaye ("Naznaczony", "The Signal"), tym razem jako fanatyczka religijna, mocno przypominająca słynną rolę Piper Laurie w "Carrie" z 1976 roku.
Podsumowując, film Chana to obraz, jakich wiele, choć wyróżniający się sposobem pokazania historii. Na niewiele to się zdało, bo debiutujący za kamerą reżyser nie poradził sobie z utrzymaniem klimatu - problemem, z którym przegrało wielu twórców kina grozy (nie tylko tych o opętaniu). Do obejrzenia na raz i wrzucenia do jednego worka z pozostałymi tytułami. Jestem tylko ciekaw, kiedy twórcy porzucą amatorskie kamery na rzecz "oczu bohaterów", bo to, że porzucą, jest niemalże pewne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz