piątek, 5 grudnia 2014

Eliza Graves (2014)


Tytuł: Eliza Graves (Stonehearst Asylum)
Gatunek: Thriller
Reżyseria: Brad Anderson
Premiera: 14 czerwca 2014 (świat)
Ocena: 6/6

Edgar Allan Poe - jeden z najwybitniejszych pisarzy w historii, którego wyjątkowego stylu i klimatu wierszy i opowiadań nie można pomylić z niczym innym. Po jego twórczość niejednokrotnie sięgali twórcy filmowi, z mniejszym lub większym powodzeniem przenosząc ją na duży ekran. Do najpopularniejszych niezaprzeczalnie należą "Czarny kot", "Zagłada domu Usherów" i "Kruk". Joe Gangemi oparł swój scenariusz o "System doktora Smoły i profesora Pierza", zaś reżyserią zajął się znany z "Połączenia" i serialu "Fringe" Brad Anderson. Czy "Stonehearst Asylum", w Polsce znany jako "Eliza Graves", jest filmem, który warto polecić?


Młody doktor psychiatrii, Edward Newgate, udaje się do Stonehearst, zakładu dla psychicznie chorych, w celu odbycia praktyki. Tam spotyka doktora Lamba, który prowadzi dość nietypowe metody leczenia pacjentów. Podczas pierwszego obchodu poznaje Elizę Graves, utalentowaną pianistkę chorą na histerię. Między dwójką rodzi się specyficzna więź. Graves stara się namówić Newgate'a, by natychmiast opuścił Stonehearst, lecz ten - nie rozumiejąc gwałtownej reakcji kobiety - postanawia zostać. Nie ma pojęcia, że wpadł w pułapkę, zastawioną przez Lamba i jego pomocnika, Finna.


Nie sztuką jest stworzyć film na podstawie dobrego opowiadania, sztuką jest stworzyć taki film, po którym widz długo będzie pod ogromnym wrażeniem. "Eliza Graves" jest tego typu obrazem. Gangemi perfekcyjnie zaadoptował prozę Poe do pełnometrażowej produkcji (nie tylko bezmyślnie kopiując, ale i rozbudowując prozę amerykańskiego pisarza), zaś Anderson spisał się na medal od strony wizualnej, a także jako twórca świetnego klimatu. Tytułowy zakład Stonehearst to prawdziwy pokaz osobliwości, przy którym samemu można popaść w obłęd. Choć wydawać się może, że główna intryga zostaje rozwiązana zbyt szybko, okazuje się, że stanowi ona jedynie wierzchołek góry lodowej, a Anderson największą niespodziankę zostawił na koniec. Reżyser skrupulatnie buduje napięcie, dając pozorne chwile wytchnienia, by zaraz znów przykuć widza do fotela. Wątek miłosny między Newgatem i Graves wypada jako słodka groteska w mrocznym domu wariatów, którego przywódca opętany jest wizją własnego idealnego świata. Pod hasłami sprawiedliwości i wolności pragnie zemsty i odwetu, a jego szpital stanowi symbol totalitarnego państwa pod rządami bezwzględnego dyktatora. Historia, którą prezentują nam Gangemi i Anderson, to wyszukana gra pozorów, zaś sieć kłamstw jest tak rozległa, że trudno rozróżnić, kto mówi prawdę, a kto od początku do końca kłamie. "Eliza Graves" to prawdziwa wisienka na tegorocznym, filmowym torcie, zaś sam Anderson miażdżącym zakończeniem naprawił swój błąd z "Połączenia" i zatarł złe wrażenie.


Takiej śmietanki towarzyskiej w filmowej obsadzie można by ze świecą szukać. Aktorzy zostali tak doskonale dopasowani, że nie tylko uzupełniają całokształt, ale są jego nieodłączną częścią. Największe brawa należą się dla Bena Kingsleya ("Wyspa tajemnic", "Gra Endera") za niesamowitą kreację doktora Lamba. Zaryzykuję stwierdzenie, że jego wyrafinowany i zły bohater jest jednym z największych czarnych bohaterów ostatnich lat. Tuż za nim uplasował się David Thewlis ("Teoria wszystkiego") jako Finn, udowadniając tym samym, że jest aktorem bardzo elastycznym i potrafiącym dopasować się do niemalże każdych warunków (choć sukcesywnie twórcy starają się go zaszufladkować jako dziwaka i odmieńca). Świetnie spisuje się również Jim Sturgess ("Atlas chmur"), jako Edward czując się jak ryba w wodzie. Kate Beckinsale z miną wiecznej cierpiętnicy jako Eliza Graves pasuje idealnie, choć przyznam, że tak doświadczoną aktorkę stać byłoby ją na więcej.
Podsumowując, jeżeli ktoś nie zna opowiadania Poe, "Eliza Graves" będzie wbijającym w fotel majstersztykiem. Jeżeli ktoś zna opowiadanie Poe, to obraz Andersona tak je zmodyfikował i rozbudował, że i tak można spodziewać się licznych niespodzianek i niemałych wrażeń. Gdybym miał wskazywać tegoroczną pozycję obowiązkową, ten tytuł znalazłby się w ścisłej czołówce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz