wtorek, 20 lutego 2018

Co ty wiesz o swoim dziadku? (2016)


Tytuł: Co ty wiesz o swoim dziadku? (Dirty Grandpa)

Gatunek: Komedia
Reżyseria: Dan Mazer
Premiera: 22 stycznia 2016 (Polska), 20 stycznia 2016 (świat)
Ocena: 2-/6


Kiedy za kamerą staje człowiek, odpowiedzialny za scenariusz do "Ali G", "Borata" i "Brüna", można być pewnym, że nie wyjdzie z tego grzeczny, poprawny politycznie film. Mazer celuje do konkretnej grupy widzów - miłośników czarnego, spaczonego i mocno seksistowskiego humoru. Jednakże, tworzenie takiego obrazu to często niebezpieczne balansowanie pomiędzy tym, co śmieszy, a tym, co powoduje niesmak i zażenowanie. Czy Dan Mazer za kamerą ze scenariuszem debiutującego Johna Phillipsa dał radę odpowiednio swój film wyważyć?


W dniu pogrzebu swojej żony, Dick Kelly zwraca się do swojego wnuka, Jasona, z nieoczekiwaną prośbą. Chce, by ten towarzyszył mu w podróży, którą corocznie odbywał z małżonką. Początkowo Jason, pod wpływem apodyktycznej narzeczonej i wymagającego ojca, nie jest chętny do wyjazdu, mimo to zgadza się. Już pierwszego dnia okazuje się, że podróż ma drugie dno, a sentymentalny wyjazd był tylko wymówką dla prawdziwego powodu podróży. Dick chce za wszelką cenę uwolnić swojego wnuka spod buta rodziny. W tym celu nie przebiera w środkach, chcąc zdeprawować młodzieńca imprezami, alkoholem, nakrotykami i gotowymi na wszystko studentkami. Choć Jason skutecznie opiera się urokom hulaszczego życia, jego świat wywraca się do góry nogami, gdy spotyka dawną znajomą z liceum, Shadię.


Pięć nominacji do Złotych Malin, w tym za Najgorszy film i Najgorszy scenariusz, w przypadku tego filmu to nie przypadek. Jeżeli ktoś po "Dirty Grandpa" spodziewał się humoru na poziomie "Strasznego filmu", "American Pie" czy pełmonetrażowych wariancji Jamesa Franco i Setha Rogena, to może być pewny, że dostanie to wszystko po stokroć. Szkoda tylko, że w negatywnym sensie. Ilość żenujących i seksistowkich żartów na metr kwadratowy taśmy filmowej przekracza tu wszelkie granice dobrego smaku. John Phillips miał tak wąski wachlarz pomysłów, że to, co udało mu się wykrzesać (i co w jego mniemaniu chyba było zabawne) postanowił w swoim scenariuszu wykorzystać kilkanaście razy, a Dan Mazer - o zgrozo! - wszystkim tym uraczył widza na ekranie. Żarty ze zniewieściałego wyglądu Zaca Efrona, z seksu (w różnych konfiguracjach) i niewyżytych studentek osiągają kulminację już w dwudziestej minucie filmu (a to dopiero 1/6 całości!). Potem wszystko staje się tylko coraz bardziej wtórne i coraz bardziej żenujące, a z każdą kolejną minutą człowiek zaczyna się zastanawiać, jakim cudem ktokolwiek dał pieniądze i możliwości na wyprodukowanie tego czegoś.


Pod tą grubą warstwą żenady starano się przekazać przejmującą historię, w której dziadek próbuje zrobić ze swojego wnuka niezależnego mężczyznę, potrafiącego decydować o sobie, żyjącego swoim życiem i spełniającego swoje marzenia. Pomysł równie sztampowy, co nieudany. Historia jest tak prosta, że po kilku scenach można sobie opowiedzieć cały film. Kolejne wątki potęgują tylko wrażenie, że John Phillips naoglądał się kilkunastu klasycznych komedii, które - nieudolnie - postanowił połączyć w jedno i ubrał w sprośne żarty. W efekcie nic tu do siebie nie pasuje: przemiana Jasona przebiega sztucznie, rodzinne i osobiste dramaty Dicka gryzą się z jego "młodzieńczą" beztroską, a wątek miłosny jest tak beznamiętny, że więcej emocji wywoływały perypetie Belli i Edwarda w "Zmierzchu". Jednym z nielicznych plusów (jeśli nie jedynym) jest iście nieograniczona inwencja twórców do tworzenia neologizmów i słów pochodnych od nazw męskich i żeńskich genitaliów. Niestety, bardziej to uraduje świeżo upieczonego absolwenta filologii angielskiej, aniżeli konesera pieprznych żartów dla dorosłych.


"Dirty Grandpa" to film, który Zac Efron na pewno będzie chciał wymazać z pamięci. Aktor tak bardzo dał się - mówiąc kolokwialnie - zeszmacić na ekranie, że nawet antyfanom byłej gwiazdy Disneya zrobi się go żal. Za to Robert De Niro udowadnia, że osiągnął wiek, w którym wszystko mu jedno. Widać, że aktor bawi się rolą zbereźnego staruszka, przerysowując swoją postać do granic możliwości (i wulgarności) i nie patrząc na to, co ludzie powiedzą (tym bardziej, że nie będzie to nic przychylnego). Z tłumu nijakich postaci drugoplanowych pod względem szczątków charyzmy wyróżnić można trzy: Aubrey Plazę jako nimfomankę Lenore, nie kryjącą się ze swoimi słabościami do starszych panów, oraz duet Mo Collins i Henry'ego Zebrowskiego jako funkcjonariuszy Fitch i Reitera, ukazujących w krzywym zwierciadle sterepotyp amerykańskiego policjanta. Szkoda tylko, że twórcy kilkusekundowe gagi z udziałem tych postaci postanowili rozciągnąć do kilkuminutowych scenek, zamieniając nieliczny powód do śmiechu w sadystyczną torturę.


Podsumowując, jeżeli ktoś po seansie "Sousage Party" czuł się zniesmaczony, to do "Dirty Grandpa" nie powinien w ogóle podchodzić. Poziom humoru i wtórność żartów zniechęci niejednego miłośnika sprośnych kawałów, a ogrom żenujących scen spowoduje, że do napisów końcowych dotrą tylko najwytrwalsi. Dan Mazer może i jeszcze kiedyś zabłyśnie za kamerą, ale John Phillips powinien dostać sądowy zakaz pisania scenariuszy. Dożywotnio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz