wtorek, 11 września 2018

Zakonnica (2018)


Tytuł: Zakonnica (The Nun)

Gatunek: Horror
Reżyseria: Corin Hardy
Premiera: 7 września 2018 (Polska), 6 września 2018 (świat)
Ocena: 3-/6

Rozwój uniwersum Conjuring trwa w najlepsze. Nic dziwnego, skoro każda z części zwróciła się kilku(nasto!)krotnie. I tak oto pięć lat po pierwszej "Obecności" mamy okazję poznać historię, od której "wszystko się zaczęło". Na wielkim ekranie zagościła długo wyczekiwana "Zakonnica" w reżyserii Corina Hardy'ego. Czy piątemu filmowi z uniwersum grozy bliżej do świetnej, pierwszej części "Obecności", czy raczej do słabej, pierwszej "Annabelle"?


W jednym z rumuńskich klasztorów zostaje znaleziona martwa zakonnica. Sprawą interesuje się Watykan, który prosi ojca Burke o przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. Z racji rystrykcyjnych zasad, panujących w klasztorze, przełożeni zalecają duchownemu, by w misji towarzyszyła mu siostra Irene. Razem trafiają do niewielkiej, biednej wsi, gdzie spotykają mężczyznę, zwanego "Francuzikem", który znalazł ciało zakonnicy. W trójkę wyruszają w podróż do klasztoru, nie podejrzewając, jakie czyha na nich niebezpieczeństwo.


Motyw zakonnicy z piekła rodem towarzyszył filmom z tego uniwersum od początku. Kiedy Lorraine Warren odkryła imię nawiedzającego ją demona i wygnała go do czeluści, wydawało się, że ta historia została zamknięta. Jak się okazało przy "Annabelle: Narodziny zła" w scenie po napisach (notabene, after-credits w filmie grozy?), było to błędne wrażenie, a sama zakonnica miała się doczekać własnego filmu. I tak oto za kamerą stanął nowy w tym uniwersum Corin Hardy, mając do dyspozycji scenariusz - można rzec - weterana serii, Gary'ego Daubermana (co o niczym nie świadczy, bo ten pan odpowiadał zarówno za scenariusz tragicznej "Annabelle", jak i jej całkiem dobrej kontynuacji). Z takiej mieszanki mogło powstać wszystko: zarówno kiczowaty horror klasy B, jak i niespodziewany hit kina grozy. Jak się okazało, obeszło się bez niespodzianek.


Zacznę od tych dobrych stron. Na pierwszy miejscu: muzyka Abela Korzeniowskiego. Dzięki niemu, gdy tylko tytułowa zakonnica pojawia się na ekranie, zwyczajna z pozoru scena zmienia się w mrożące krew w żyłach przeżycie, a temperatura otoczenia spada poniżej zera. Nie przesadzę ze stwierdzeniem, że ten motyw muzyczny śmiało można porównać ze słynnym "Ave Satani" Jerry'ego Goldsmitha z filmu "Omen" z 1976. Po drugie: klimat. Ale nie klimat filmu grozy, sensu stricto. Zamek, w którym znajduje się klasztor, sam w sobie ma coś niepokojącego. Z jednej strony mamy długie korytarze, ogromne sale i nieograniczone, przyzamkowe ziemie, z drugiej - skąpane w półcieniu mury wzmagają uczucie klaustrofobicznego ucisku. Gdyby tylko reżyser posiadał więcej umiejętności, by to wykorzystać, moglibyśmy dostać horror z prawdziwego zdarzenia (nawet przy kiepskiej fabule). Ale niestety (i tu płynnie przechodzimy do minusów), "Zakonnica" Hardy'ego to w większości zlepek przewidywalnych jump scare'ów i ledwo składającej się w całość historii. Wpierw widz musi przebrnąć przez zbyt długie wprowadzenie, ze zbyt długą prezentacją bohaterów (i ich wątków, bez których film spokojnie by się obszedł) i zbyt długim oczekiwaniem na coś "strasznego". I gdy wydaje się, że to już "ten moment", gdy zakonnica staje w pełnej krasie i rozlega się muzyka Korzeniowskiego, film robi nagle zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, serwując kiczowate kino grozy klasy B z zakonnicami-zombie, templariuszami, magicznymi relikwiami, nadprzyrodzonymi mocami bez większego sensu oraz efektami specjalnymi, na których widok widz wpadnie co najwyżej w konsternację, na co twórcy wydali te 22 miliony z budżetu. Na tym wszystkim wykoleja się scenariusz (jakby już wystarczająco nie był wykolejony), w niektórych przypadkach bardziej parodiując kino grozy, zamiast się do niego zbliżać. Dopiero ostatnie parę minut przed napisami końcowymi daje nadzieję... na to, że nie będzie już kontynuacji i historię zakonnicy zostawią w końcu w spokoju. Szkoda, bo film o największym (dotychczasowym) przeciwniku Warrenów miał naprawdę duży potencjał.


Mimo słabego scenariusza i małego doświadczenia reżysera, obsada starała się uratować ten tonący okręt i wyszło to całkiem nieźle. Jonas Bloquet jako "Francuzik" jest tak naturalny, że wydawać by się mogło, iż gra samego siebie. Taissę Farmigę w roli siostry Irene, mimo zbyt dużej ekspresji, da się lubić. Czasami może trochę przeszkadzać jej podobieństwo do starszej siostry, Very Farmigi, która - tak, tak - wcielała się w rolę Lorraine Warren w "Obecności" (przypadek? - nie sądzę). Demián Bichir skutecznie sprowadza na ziemię postać ojca Burke, z którego koniecznie chciano zrobić duchowego mściciela, egzorcystę, detektywa i wojownika w jednym.


Podsumowując, nie mam żadnych wątpliwości, że "Zakonnica" swoje zarobi. Tylko do dzisiaj wpływy przekroczyły 130 milionów dolarów, a nie minął jeszcze tydzień od światowej premiery. Niestety, pozostawi on po sobie spory niesmak. To, co udało się odbudować "Annabelle 2", znowu legło w gruzach. Mam nadzieję, że twórcy nie liczą, że będą przyciągać widzów w nieskończoność do kin samym zawiązaniem do głośnej "Obecności", bo pewnego dnia mogą się mocno przeliczyć.