poniedziałek, 20 marca 2017

Logan: Volverine (2017)


Tytuł: Logan: Volverine

Gatunek: Dramat/Akcja/Sci-Fi
Reżyseria: James Mangold
Premiera: 3 marca 2017 (Polska), 17 lutego 2017 (świat)
Ocena: 2+/6

"Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym" - nieśmiertelna piosenka Perfectu mogłaby śmiało poprzedzać każdy wywiad i materiał filmowy, w którym powtarzano do znudzenia, że właśnie oto nadszedł kres Volverine'a. Hugh Jackman jasno podkreślił, że żegna się z postacią, w którą wcielał się przez całą filmową serię X-Menów. Na dokładkę, odejść postanowił też Patrick Stewart, zostawiając Profesora Xaviera młodszemu McAvoyowi. Czy James Mangold, reżyser "Volverine'a", sprostał zadaniu i zrobił Loganowi godne pożegnanie?



Niedaleka przyszłość. Nie ma już X-Menów. Ostatni z nich, Logan, żyje w ukryciu, dorabia jako szofer limuzyny i potajemnie opiekuje się schorowanym profesorem X. Jego pozorny spokój zostaje zmącony, gdy do ich kryjówki trafia młoda dziewczyna, Laura, poszukiwana przez bandę Pierce'a i doktora Rice'a. Gdy okazuje się, że dziewczyna jest mutantką, posiadającą zdolności Logana, postanawia jej pomóc. Wraz z Xavierem wyruszają w drogę, by dostarczyć Laurę do tzw. "Raju Mutantów". Po piętach depczą im Pierce i Rice, którzy chcą wykorzystać dziewczynę do swoich własnych celów.


James Mangold zrobił coś absolutnie niemożliwego. W dobie marvelowskiej fali, gdzie każdy kolejny film jest ociekającym efektami blockbusterem, reżyser "Volverine'a" zaprezentował widzom pierwszy z serii X-Men... dramat. A dokładniej, pełen egzystencjalnych rozważań i filozoficznych wstawek film drogi, który gdzieniegdzie przerywany jest strzępami akcji. I choć kategoria R, która w ostatnim czasie staje się przerażająco coraz bardziej popularna, wielce pomogła obrazowi, to całokształt wypada dosyć średnio. Trzeba przyznać, że gdy Logan lub jego podopieczna stają do walki, na ekranie leje się krew, kończyny fruwają, a wrogowie zabijani są na tyle sposobów, że niejeden twórca kina gore mógłby pozazdrościć inwencji. Dodatkowo, krwawą jatkę Mangold odziewa potem i łzami swoich bohaterów, przez co niektóre sceny akcji nabierają - w pewnym stopniu - realizmu. Piszę niektóre, bo w większości widoczne gołym okiem komputerowe efekty psują radość oglądania.


A fabuła? W końcu filmy drogi, w dodatku w kategorii sci-fi, to nie lada wyzwanie. Są one trudne, przeważnie ciężkie i mówią wiele o dojrzałości reżyserskiej twórcy. Potrzeba ogromu doświadczenia, by z takiego dramatu nie zrobić nużącej wydmuszki, w której następuje przerost formy nad treścią. Mangold udowodnił, że do filmów drogi się kompletnie nie nadaje. Gatunkowy miks nie trzyma się kupy, a rozstrzał wątków wskazuje, że reżyser sam do końca nie wiedział, jaki film chciał zaserwować. Całość mozolnie brnie do przewidywalnego finału, a ilość stereotypów i truizmów przekracza wszelkie granice dobrego smaku. Perfekcyjnie pasują tu słowa mistrza Czechowa: "Jeśli w pierwszym akcie sztuki na ścianie wisi broń, to w ostatnim akcie koniecznie musi wystrzelić". Niestety, Mangold ślepo brnie utartymi ścieżkami w gatunku, na którym kompletnie się nie zna. Przez to seans dla widza miejscami może stać się mordęgą, niektórzy zaś mogą zwątpić, czy aby na pewno nie pomylili sal kinowych. Gwoździem do przysłowiowej trumny staje się ostatnia scena, ociekająca kiczem i takim poziomem infantylności, że można załamać ręce. Nigdy nie przepadałem za postacią Volverine'a, ale tak słabego końca mu nie życzyłem.


Widać, że Hugh Jackman tak bardzo chciał wyeksponować ból, rozpacz i cierpienie w osobie Logana, że aż zaczął przypominać przerysowanego DiCaprio ze "Zjawy". Szczerze, brakowało tu tylko, by postawili Volverine'owi niedźwiedzia za przeciwnika. Na dokładkę dostajemy Patricka Stewarta, który odstawia wzbudzającego politowanie staruszka z demencją, cieszącego się z każdej miłej chwili. Można by prawie kupić tę kreację, gdyby nie fakt, że co chwilę twórcy przypominają nam o mocach Xaviera, przez co cały czar pryska. O Dafne Keen złego słowa powiedzieć nie mogę, ale czy występ w "Loganie" otworzy drzwi do jej kariery aktorskiej ciężko stwierdzić. Jej osoba nie porywa publiki, a takie chyba było jej zadanie, skoro musi asystować dwóm zgryźliwym tetrykom i licznym aktorom pobocznym, robiącym za mięso armatnie.


Podsumowując, mimo osobistej antypatii do Volverine'a, liczyłem na naprawdę porządny finał jednego z najsłynniejszych X-Menów. Niestety, przeliczyłem się. Hugh Jackman wiedział, kiedy zejść ze sceny, bo "Logan" brzmi już jak przeciągnięta struna i dalsze rozwijanie tej postaci mogłoby się skończyć tylko gorzej. Film Mangolda zostawia serię X-Menów młodszemu pokoleniu. Czy będzie to dobra zmiana? Dowiemy się zapewne przy kolejnej produkcji z tej serii.

niedziela, 12 marca 2017

Nie oddychaj (2016)


Tytuł: Nie oddychaj (Don't Breathe)

Gatunek: Thriller
Reżyseria: Fede Alvarez
Premiera: 30 września 2016 (Polska), 12 marca 2016 (świat)
Ocena: 3/6

Kojarzycie remake "Martwego zła" z 2013 roku? Za kamerą tego ociekającego krwią i wyścielonego ludzkimi kończynami filmu gore stał Fede Alvarez. W zeszłym roku urugwajski reżyser postanowił nie odgrzewać klasyka sprzed lat i zaproponował widzom "coś swojego". "Nie oddychaj" okazał się strzałem w dziesiątkę, przy budżecie wynoszącym niecałe 10 mln, przyniósł ponad piętnastokrotne zyski. Sukces dzięki sporej reklamie, czy film Alvareza rzeczywiście jest taki dobry?


Trójka nastolatków - Money, Alex i Rocky - okrada bogate domy w swojej miejscowości. Dzięki temu, że ojciec Alexa pracuje w firmie ochroniarskiej, z łatwością mogą ominąć alarmy przeciwwłamaniowe. Pewnego dnia dostają cynk, że w domu niewidomego weterana może być ukryta spora suma pieniędzy. Licząc na prosty łup, włamują się do starca. Okazuje się, że niewidomy nie jest wcale taki bezbronny, a trójka złodziejaszków trafia w śmiertelną pułapkę.


Trzeba przyznać, że Fede Alvarez ma nosa do kręcenia thrillerów. Odpowiednie wyczucie przy operowaniu kamerą, wyważona gra światłem i dźwiękiem nadają całości poczucia klaustrofobii i budują duszny klimat: zakurzony, brudny, pierwotny i krwawy. Alvarez, niczym wybitny wirtuoz, potrafi grać na emocjach widza, wprawiając go w konsternację. Będąc zawieszonym przez cały seans między sympatią i antypatią do prezentowanych bohaterów, ciężko mu znaleźć tego jednego wybrańca, któremu by kibicował. W "Nie oddychaj" nie ma jasnego podziału na dobrych i złych. Prawdę powiedziawszy, nie ma tu żadnych dobrych bohaterów. Ofiara przeradza się w oprawcę, oprawca - w ofiarę. Przy takiej budowie "Nie oddychaj" miał ogromne szanse, by stać się naprawdę dobrym thrillerem. Niestety, tę szansę zaprzepaścił, odpowiedzialny również za scenariusz, Alvarez.


O ile pierwsza część filmu zapowiadała porządny dreszczowiec z dobrym klimatem, o tyle w dalszej części cała konstrukcja posypała się niczym domek z kart. Nie dość, że Alvareza za bardzo poniosły wodze fantazji (żeby nie zdradzić za wiele, "Nie dotykaj" śmiało mógłby pretendować o miano sztandarowego obrazu przeciwników in vitro), to dodatkowo zabrakło reżyserowi weny, by konsekwentnie poprowadzić swój film do spektakularnego finału. Ciągnąca się w nieskończoność zabawa w kotka i myszkę zaczyna przypominać farsę, zachowania bohaterów stają się coraz bardziej odrealnione i irracjonalne, a wytrzymałości niewidomego weterana mogliby pozazdrościć członkowie Avengers. Z jednej strony posiada on tak wyczulone zmysły, że Daredevil przy nim przypomina raczkujące niemowlę, z drugiej - nie jest w stanie wyczuć ani usłyszeć włamywaczy, stojących tuż przy nim. Zresztą, Alex i Rocky mają tyle okazji do ucieczki, że gdyby skorzystali z choć jednej, film skończyłby się po niecałych 30 minutach. Na całe szczęście, Alvarez wkłada w ich usta niepotrzebne dialogi i wydłużone pożegnalne mowy, dzięki którym każda możliwość ucieczki spala na panewce. Reżyser chciał oprzeć "Nie dotykaj" na charakterystycznych dla gatunku trikach i motywach, lecz z pozyskanych elementów nie udało mu się ułożyć jednej solidnej całości.


"Nie dotykaj" to, bezsprzecznie, film dwójki aktorów (choć przewija się ich tu kilkoro). Z jednej strony mamy Stephena Langa ("Czerwony smok", "Avatar"), który jako niewidomy weteran spisuje się na medal. Z drugiej Jane Levy, która nieźle odnajduje się w slasherach (jak "Martwe zło") i o wiele gorzej w thrillerach. "Nie oddychaj" wymagał od niej więcej, niż tylko wrzasków, krzyków, pisków i warknięć, przez co z rozwojem fabuły coraz bardziej sobie nie radziła. Mimo tego, to właśnie Levy i Langowi przysługuje większa część czasu antenowego, przez co Dylan Minnette, czy Daniel Zovatto, schodzą na dalszy plan.


Podsumowując, klimatyczny thriller z pełnym napięcia początkiem okazał się być chaotycznym przeciętniakiem, w którego fabule zapętlili się sami twórcy. Ogromny potencjał został zaprzepaszczony przez ograniczoną pomysłowość Alvareza. "Nie oddychaj" okazał się być kolejnym filmem z dobrym zapleczem PR i marketingu, które ze średniaka zrobiło kasowy hit. Mam tylko cichą nadzieję, że nikt nie wpadnie na szalony pomysł kręcenia sequela...