niedziela, 22 marca 2020

W lesie dziś nie zaśnie nikt (2020)


Tytuł: W lesie dziś nie zaśnie nikt

Gatunek: Horror
Reżyseria: Bartosz M. Kowalski
Premiera: 20 marca 2020 (świat)
Ocena: 2+/6

"Julek, ale ty potrafisz biegać?"
- Zosia

"Pierwszy polski horror z krwi i kości" - bił z plakatów slogan nowego filmu Bartosza Kowalskiego, reżysera takich filmów, jak "Niepowstrzymani", czy nagradzany "Plac zabaw". Nie ma w nim oczywiście krzty prawdy, bo Polacy - mimo niesłabnącego zamiłowania do komedii romantycznych i dramatów - nie pierwszy raz sięgają po gatunek grozy. Nie jest to też pierwszy polski slasher, bo z takim mogliśmy się spotkać przykładowo przy okazji "Pory mroku" Kuczeriszki 12 lat temu. Mimo to zapowiedzi "W lesie dziś nie zaśnie nikt" były naprawdę zachęcające i dawały nadzieję na dobry, rodzimy film, gdzie krew leje się hektolitrami, a kolejni bohaterowie giną w absurdalnie makabryczny sposób. Czy rzeczywiście dostaliśmy polski, dobry slasher?


Zosia, Aniela, Julek, Bartek i Daniel trafiają na młodzieżowy obóz offline. Głównym celem podczas pobytu jest "odpoczyne" od jakiejkolwiek technologii (smartfonów, tabletów, laptopów) oraz zmierzenie się ze swoimi problemami. Bohaterowie pod wodzą opiekunki Izy wyruszają na wędrówkę po pobliskim lesie, by rozbić obóz i przy ognisku zmierzyć się z wewnętrznymi demonami. Niewinny z pozoru wypad zamienia się w krwawą rzeź i walkę o przetrwanie, która nie śniła się nikomu nawet w najgorszych koszmarach.


Zacznijmy od plusów. "W lesie dziś nie zaśnie nikt" można śmiało, bez żadnych nadużyć, nazwać polskim slasherem. Miłośnicy masakrowania bohaterów na niezliczone sposoby znajdą tutaj kilka naprawdę dobrych smaczków. Krwi jest pod dostatkiem, a w kulminacyjnych momentach po ekranie latają flaki i rozczłonkowane kończyny (nie za wiele zdradzając, scena z wyrwaniem języka to slasherowy majstersztyk, przy którym nawet najtwardsi się wzdrygną). W dodatku, jak to nierzadko w tym podgatunku horroru bywa, napotkać można całkiem udane sytuacyjne gagi i autoironiczny humor (oczywiście czarny). Mogłoby go być oczywiście więcej, ale ważne, że jest i wygląda na zabieg zamierzony, a nie coś, co wyszło "przez przypadek". Do zalet można też zaliczyć muzykę, która z jednej strony jakby zupełnie nie wpasowuje się w sytuacje na ekranie, z drugiej - nadaje mu namiastkę charaketrystycznego specyficznego klimatu. Niestety, tylko namiastkę.


Tak, płynnie, możemy przejść do minusów, a tych, niestety, jest znacznie więcej. Pierwszą (i chyba najpoważniejszą) wadą "W lesie..." jest scenariusz. Oczywiście, slashery to nie są filmy, po których oczekuje się niewiadomo jak wybitnie poprowadzonej historii, ale tu ewidentnie coś poszło nie tak. Trzy osoby pracowały przy scenariuszu i wygląda to tak, jakby każda z nich chciała pokazać tę samą historię inaczej. W efekcie posklejano fragmenty każdego z pomysłów i stworzono coś, co finalnie zobaczyliśmy na ekranie. A mamy tu zarazem wszystko i nic. Prezencja glównych bohaterów (no, może poza Julkiem) została ograniczona do bycia biegającym mięsem armatnim. Próba zbudowania backstory jednej z postaci jest wrzucona praktycznie po nic - ani nic nie dodaje do historii, ani nic nie wyjaśnia, ani w żaden sposób nie wpływa na rozwój sytuacji. Wątki poszczególnych bohaterów są poprowadzone tak, jakby ktoś odhaczał kolejne "must have" z listy "to do". Wiadomo, że w końcu ktoś musi umrzeć, więc kolejne postaci, zamiast zachowywać się racjonalnie, po prostu nagle się zatrzymują i czekają na nieuniknione. W dodatku niektóre z zaprezentowanych śmierci są dodane jakby na siłę, bo po prostu danego bohatera trzeba zabić i koniec. Przez cały seans nie udaje się zbudować nawet namiastki grozy, tajemniczości, czy choćby poczucia niepewności. Gdy to zawodzi, to twórcy, zamiast odważnego kroku w kierunku humoru i świadomego gatunkowego kiczu, próbują poruszyć trudne tematy i problemy społeczne (jak scena między Bartkiem a księdzem, czy monolog policjanta, wyrwany żywcem z "Dnia świra"). Zabieg nie dość, że niepotrzebny (bez tych wątków historia zupełnie nic by nie straciła), to jeszcze zupełnie oderwany i niepasujący do całości. Na koniec, przysłowiowym gwoździem do trumny okazały się zdjęcia i montaż. Mała rada dla twórców: slasher to gatunek, gdzie jak kogoś kroją wielkim tasakiem, to widz chce to zobaczyć, a nie, że wówczas kamera ucieka i następuje zbliżenie na twarz zabójcy lub malownicze tło gęstego lasu, przez co widzom pozostaje jedynie "obejść się smakiem".


Od strony aktorskiej ciężko "W lesie dziś nie zaśnie nikt" ocenić. Z jednej strony, to slasher, więc wybitnych kreacji nie należy oczekiwać, z drugiej - w większości są one tak słabe, że ciężko z jakimkolwiek bohaterem utworzyć więzi na tyle, by mu kibicować lub trzymać za niego kciuki. Nie wiem, czy to kwestia słabego scenariusza, czy niewielkich wymagań, ale poza Michałem Lupą (w roli Julka), Stanisławem Cywką (Bartek) i Wojciechem Mecwaldowskim (w roli rewelacyjnie przerysowanego kierownika obozu) ciężko o kimkolwiek powiedzieć, że choćby próbował zagrać lub utożsamić się z odgrywaną postacią. Podobnie jak twórcy, większość obsady po prostu odhacza kolejne "must have", by jak najszybciej skończyć pracę. Największym zawodem okazali się Julia Wieniawa (której przemiany z zamkniętej outsiderki z depresją w bezlitośnie walczącą o przetrwanie wojowniczkę kompletnie nie kupuję) oraz epizodyczni Mirosław Zbrojewicz i Olaf Lubaszenko (którzy zachowują się jak relikty przeszłości, jakby czas zatrzymał się dla nich 20 lat temu na filmie "Chłopaki nie płaczą"). Niestety, nie tędy droga, nawet przy tak niewymagającym gatunku.


Podsumowując, nowy film Bartosza Kowalskiego jest świetnym odmóżdżaczem. Myślę, że miłośnicy slasherów docenią krwawe i makrabryczne metody na pozbywanie się poszczególnych bohaterów. Jest to dobry krok, by przełamać modę na komedie romatyczne i dramaty, jednak jeszcze wiele takich kroków musi zostać zrobionych, by osiągnąć polską wersję "Martwego zła". Przede wszystkim zabrakło dobrego, spójnego scenariusza i pewnej konsekwencji w podejmowanych decyzjach. Nie da rady zrobić filmu, który byłby jednocześnie horrorem, dramatem obyczajowym, komedią, teendramą i moralniakiem. Bo jak coś jest od wszystkiego, to jest do niczego. Mimo wszystko, trzymam kciuki za polskich twórców, bo nadal wierzę, że jesteśmy w stanie zrobić dobry slasher, a nawet pełen grozy horror.