środa, 4 lipca 2018

Dziedzictwo. Hereditary (2018)


Tytuł: Dziedzictwo. Hereditary (Hereditary)

Gatunek: Dramat/Horror
Reżyseria: Ari Aster
Premiera: 22 czerwca 2018 (Polska), 21 stycznia 2018 (świat)
Ocena: 4-/6


Muszę przyznać, że "Dziedzictwo. Hereditary" to jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie filmów tego roku. Rzadko kiedy zdarza się, by zwiastun horroru wywarł na mnie tak duże wrażenie, że zaczynam odliczać dni do kinowej premiery. Choć w tym roku kino grozy trzyma naprawdę dobry poziom (jak choćby otwierający zestawienie "Winchester. Dom duchów", mocny "Ghostland", czy genialny "A Quiet Place"), to sądziłem, że "Hereditary" ma szansę zmieść wszelką konkurencję. Czy Ari Aster nie zawiódł i rzeczywiście otrzymaliśmy "najstraszniejszy horror dekady"?


Annie nigdy nie miała dobrych relacji ze swoją matką, Ellen. Kobieta była bardzo stanowcza, despotyczna i niezwykle tajemnicza. Po śmierci seniorki Annie zamierza bez zwłoki wrócić do codziennych obowiązków. Z czasem jednak ona i jej rodzina zaczynają doświadczać dziwnych zjawisk. Gdy nabierają one na sile, Annie zaczyna wierzyć, że ciąży nad nią mroczne fatum.


Miłośnicy klasycznego kina grozy przez pierwszą połowę filmu mogą się zastanawiać, czy nie pomylili seansów. Otóż pierwsza część "Hereditary" - poza paroma nadprzyrodzonymi wstawkami - nie ma wiele wspólnego z horrorem. To dramat z krwi i kości, dobrze rozpisany, perfekcyjnie skrojony, głęboki i przejmujący. Postaci są tak dobrze rozpisane i przedstawione, że każdy ich ruch, mimika, gesty i czyny wywołują szereg emocji. Nie ma tu fragmentów niepotrzebnych, każda scena to istny majstersztyk, udany mariaż gry kamerą, zdjęć i muzyki. Napięcie - a i owszem! - występuje w ilościach nietuzinkowych, jednakże zbudowane jest nie na tajemniczych zjawiskach, ale na zwykłych, międzyludzkich relacjach. I to, ten cały realizm i pospolitość, grają na emocjach i nerwach widza. W pewnym momencie można zapomnieć o tym, że przyszło się na horror, i całkowicie poddać opowiadanej historii - dramatowi zwykłych ludzi, skrywających rodzinne tajemnice, stających w obliczu niewyobrażalnej tragedii.


I gdy widz zaczyna się wgłębiać w tę opowieść, gdy żadna z postaci nie jest mu obojętna, gdy nie wiadomo, czy bardziej podziwiać warsztat aktorski, rękę do ujęć, ruch kamery, czy nietuzinkowe dialogi, reżyser przypomina nam, że "Hereditary" miał być horrorem. I to takim schematycznym, który dobrze znamy, gdzie mroczne rytuały, zjawy i demony to chleb powszedni. Co najgorszej, robi to tak nieoczekiwanie i boleśnie, jakby uderzył widza obuchem w głowę. W jednej chwili cały czar "Hereditary" pryska i na ostatnie 20-30 minut zastępuje go kiczowaty, oklepany film grozy, którego bezpośredniość i banalność psuje całą konstruowaną wcześniej głębię. Obraz Astera nie sunie po równi pochyłej - on po niej śmiega z prędkością nadświetlną. Cała mroczna tajemnica okazuje się trywialna, cała intryga - banalna, a emocje, które nadal towarzyszą bohaterom, stają się przesadne i przerysowane. I - uwaga, spojler! - gdy wydaje się, że już gorzej być nie może, nagle bezgłowe zwłoki wlatują do chatki na drzewie (!), a efekty przy tym zastosowane przypominają techniki z filmów grozy z lat 70. Salwy śmiechu na sali kinowej gwarantowane, acz przez samego reżysera raczej nie zamierzone. "Hereditary" miał predyspozycje, by zostać filmem, o którym będzie się mówiło długo. Tymczasem, niestety, zostanie zapewne zapomniany, gdy tylko zniknie z ekranów kinowych. Niestety.


Najbardziej szkoda w tym wszystkim obsady, która była wręcz fenomenalna. Toni Collette ("Szósty zmysł", "Nauka spadania") jako Annie to chodząca bomba emocji - bezbłędnie prowadziła swoją postać, balansując między niezłomnym rozsądkiem a głęboko skrywanym szaleństwem. Na uznanie zasługuje również Alex Wolff, który miał naprawdę niełatwe zadanie - i dał radę! Dodajmy do tego Milly Shapiro, której każda prezencja na ekranie podnosiła niepokój i napięcie (nawet ta zwykła, najzwyklejsza), oraz doświadczonego Gabriela Byrne'a, którego stoicki spokój z jednej strony stawał w opozycji do pełnej emocji Collette, z drugiej - perfekcyjnie ją uzupełniał. Niezaprzeczalnie, obsada była jednym z największych plusów filmu.


Podsumowując, "Hereditary" daleko do miana "najstraszniejszego horroru dekady". Był pomysł, był potencjał. Gdyby zachować film do końca w sferze tajemnic i niepewności, co jest prawdziwe, a co nie, gdyby skupić się na pogłębiającym się, zbiorowym szaleństwie (na co wskazywała pierwsza połowa filmu), to wówczas można by przyznać, że w pełni zasłużył na wszystkie te cytowane pochlebne epitety. Niestety, finał filmu drastycznie obniżył ocenę całokształtu. "Hereditary" warto obejrzeć, jednakże nie radzę się nastawiać na "najstraszniejszy film od czasów Dziecka Rosemary", bo można się mocno rozczarować.