sobota, 5 lipca 2014

Rycerze (nie) na niby (2013)


Tytuł: Rycerze (nie) na niby (Knights of Badassdom)
Gatunek: Fantasy/Komedia/Przygodowy
Reżyseria: Joe Lynch
Premiera: 25 września 2013 (świat)
Ocena: 2+/6

LARP (Live Action Role-Playing) - bardziej rozbudowane RPG, gdzie gracze nie tylko wcielają się w konkretne role, ale również przebierają się i odgrywają realistyczne sceny. Wszelkie wzmianki w kinie i telewizji o LARP-owcach raczej pojawiają się w odniesieniu do amerykańskich ugrupowań. Rzadko kiedy stanowi to motyw przewodni filmu. Joe Lynch postanowił zaryzykować. Czy to mu się opłaciło?


Joe po zerwaniu z dziewczyną stara się zaszyć w domu. Jego przyjaciele - Eric i Hung - nie zamierzają mu na to pozwolić. Jako zagorzali LARP-owcy podstępem zaciągają Joego do gry. Sprawa się komplikuje, gdy Eric, za sprawą zakupionej na eBay'u księgi, przez przypadek przyzywa prawdziwego demona.


Lynch postawił wszystko na jedną kartę - i niemalże przegrał. Niskobudżetowej produkcji nie może wybronić ani fabuła (pełna kiczu i oklepanych zabiegów przypomina nieudaną, pełnometrażową kopię jednego z odcinków "Supernatural"), ani akcja (której więcej zaznamy, grając w Sapera), ani - tym bardziej - efekty specjalne (przy czym słowo "efekty" jest tu mocnym nadużyciem). Główną rzeczą, która jest w stanie choć trochę wybronić ten film i odbić całokształt od dna jest humor. I nie mam tu na myśli górnolotnych, inteligentnych żartów czy wyszukanych gagów sytuacyjnych. Lynch swój (dla wielu zapewne wątpliwy) humor opiera na stereotypach LARP-a i karcianych gier RPG. Bohaterowie, których śmiało można nazwać "dorosłymi dziećmi", są tak perfekcyjnie przerysowani, że idealnie wkomponowują się w ten kiczowaty obraz. W dodatku powodują - zamierzenie lub nie - że głupawy uśmieszek nie znika widzom z twarzy. Oglądanie tej produkcji Lyncha przypomina trochę maraton "Warsaw Shore" - choć absurd goni absurd, a każda kolejna chwila jest głupsza od poprzedniej, brniemy w tym dalej, aż do samego końca. Po wszystkim zostaje uczucie nie tyle zmęczenia (jak to czasami bywa przy niektórych produkcjach), ale pozytywnego "odmóżdżenia", które na moment pozwala zapomnieć o otaczającej rzeczywistości.


Odnośnie obsady, to gdyby nie Peter Dinklage, ten film aktorsko by praktycznie nie istniał. Choć jest śmiesznie, to z upływającymi minutami możemy mieć dość drewnianej gry. Rozumiem, że scenariusz i bohaterowie nie byli wymagający, ale obraz za mocno wygląda na amatorszczyznę. Coś jeszcze - gdzieniegdzie - próbował zdziałać Ryan Kwanten, bardziej bawiąc się swoją rolą, niż ją odgrywając, ale do "luzu i dystansu" Dinklage'a mu jeszcze daleko.
Podsumowując, choć LARP sam w sobie jest ciekawy, to chyba nie jest najtrafniejszym pomysłem na film. "Knights of Badassdom" to dobra pozycja na przysłowiowe "odmóżdżenie się", ale nic ponad to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz