niedziela, 6 lipca 2014

Charlie (2012)


Tytuł: Charlie (The Perks of Being a Wallflower)
Gatunek: Melodramat
Reżyseria: Stephen Chbosky
Premiera: 8 września 2012 (świat)
Ocena: 5/6

Na wstępie chciałbym pogratulować polskim tłumaczom, którzy ciekawy tytuł "The Perks of Being a Wallflower" skrócili do... imienia głównego bohatera. Wiele już kreatywności widziałem (jak "11.6" przetłumaczony na "Perfekcjonistę"), ale ten pomysł śmiało może pretendować o miejsce na podium. Wracając do tematu, Stephen Chbosky zaprezentował nam ekranizację swojej własnej powieści (zgodnie z zasadą "zrób to sam"?) o problemach młodzieży licealnej. Już sama myśl o kolejnym ckliwym melodramacie, poruszającym tę tematykę, mnie przerażała. Czy film Chbosky'ego czymkolwiek zaskakuje?


Charlie jest zamkniętym w sobie nastolatkiem, który rozpoczyna naukę w pierwszej klasie liceum. Nie jest mu łatwo nawiązać nowe znajomości. Pewnego dnia poznaje Patricka i jego przyrodnią siostrę Sam, dzięki którym udaje mu się zapomnieć o swoich słabościach. Prosta z pozoru znajomość się komplikuje, gdy Charlie zakochuje się w Sam. Z czasem okazuje się, że nie tylko on skrywa sekrety swojej przeszłości.


Kiedy wydawać by się mogło, że w temacie nastolatków i ich problemów zostało już wszystko powiedziane i pokazane, pojawia się Stephen Chbosky, który udowadnia, że coś jeszcze zostało. I choć nie jest tego wiele, reżyser potrafi to odpowiednio wyeksponować i stworzyć 1,5-godzinny obraz, przy którym nie idzie się nudzić. Nie wychodząc z ram melodramatu, Chbosky wprowadza nas w prosty sposób w złożone życie Charliego i jego rodziny. Mimo, że główny bohater się stara i idzie naprzód, ciąży mu widmo przeszłości. To nie tylko walka z samym sobą i swoimi lękami, ale przede wszystkim o dobro innych. W banalne dialogi reżyser wplata sentencje, które zapadają w pamięci i dają do myślenia. Skrajnie różnych bohaterów łączy pozytywna energia, motywująca do działania. Oczywiście, wydawać się może, że świat przedstawiony oglądamy przez różowe okulary, opowieść jest mocno naciągana, zaś losy postaci toczą się w lukrowanej bańce, ale takie jest założenie gatunku. Chbosky czuje się tu, jak ryba w wodzie, poruszając niezliczoną ilość poważnych kwestii w prostych, przyswajalnych słowach (bez przygnębiających i ciężkich tonów psychologicznych dramatów). Największym zaś atutem samego filmu nie jest wielowątkowa historia, lecz muzyka, która towarzyszy bohaterom od samego początku i nadaje banalnym scenom nowego wydźwięku. Moment, gdy z radia leci "Heroes" Bowiego, zaś Emma Watson staje na samochodzie i "chwyta wiatr" jest wprost magiczny.


Kawał dobrej roboty wykonała również obsada, która spina dla Chbosky'ego całokształt. I nie mam tu na myśli odgrywającego główną rolę Logana Lermana, który rozkręca się dopiero pod koniec filmu, zaś przez większość wygląda, jakby walczył z Kristen Stewart o statuetkę Aktora Jednej Miny. Prym wiedzie tu Ezra Miller, którego drugoplanowa rola Patricka nadaje filmowi nowy, nierzadko zabawny kierunek. Na krok nie odstępuje go Emma Watson, której ekspresja nie razi tak mocno, jak w "Noe: Wybrany przez Boga" - wręcz przeciwnie, pokazała, że stać ją na wiele. W zestawieniu nie może zabraknąć Mae Whitman (jako ekscentrycznej i karykaturalnej Mary Elizabeth) i Niny Dobrev (choć zepchnięta na dalszy plan pokazuje, że nie będzie spoczywać na laurach).
Podsumowując, "Charlie" (tak, wciąż nie mogę wyjść z podziwu polskiej kreatywności) to przyjemny, miły i (gdzieniegdzie) wzruszający obraz, na tyle dobrze zrobiony, że udaje mu się wybić z morza podobnych produkcji. Szukając czegoś niewymagającego i zarazem ciekawego, film Chbosky'ego będzie strzałem w dziesiątkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz