czwartek, 11 czerwca 2015

Chappie (2015)


Tytuł: Chappie

Gatunek: Akcja/Sci-Fi
Reżyseria: Neill Blomkamp
Premiera: 13 marca 2015 (Polska), 4 marca 2015 (świat)
Ocena: 4-/6

Wpierw "Automata" Ibáñeza, później "Ex Machina" Garlanda, na końcu "Chappie" Blomkampa - kino sci-fi pełną parą ruszyło wgłąb sztucznej inteligencji i komputerowej świadomości. Reżyser "Elizjum", w przeciwieństwie do poprzedników, nie dał widzom gotowego produkcji "myślącej maszyny", lecz skupił się na jej rozwoju od pierwszego włączenia. Czy tytułowy Chappie ma szanse podbić ludzkie serca?


Policja Johannesburga zakupuje serię robotów do zadań specjalnych, by walczyć z przestępczością. Przetarg okazuje się sukcesem, a informatyczna korporacja prowadzona przez Michelle Bradley zyskuje światową sławę. Jeden z jej pracowników, Deon Wilson, stara się jednak rozwinąć swój wynalazek i stworzyć robota, który posiada własną świadomość. Choć badania kończą się sukcesem, spotyka się z krytyką swojej szefowej i zakazem prowadzenia dalszych doświadczeń. Deon nie daje tak łatwo za wygraną i wykrada jednego z robotów, przeznaczonego do zniszczenia, by wszczepić mu nowe oprogramowanie. Zbieg okoliczności powoduje, że wpada w ręce trójki gangsterów, którzy chcą wykorzystać jego projekt do swoich celów. Tak rodzi się Chappie, pierwszy w pełni myślący robot, który przez nowych opiekunów wchodzi na przestępczą ścieżkę. Sytuację stara się wykorzystać rywal Deona, Vincent, by przeforsować własny projekt - zabójczą maszynę bojową o nazwie Moose.


Neill Blomkamp po "Dysktrykcie 9" i "Elizjum" pokazał, że całkiem zdolna z niego bestia. Tym optymistyczniej podchodziłem do jego nowego obrazu i tym bardziej odczułem, że nie dostaję w sumie niczego nowego. Koncepcja stworzenia myślącej maszyny od podstaw wydaje się być początkowo ciekawa. Tytułowy Chappie na starcie zachowuje się jak wystraszone zwierzątko, by przerodzić się w ciekawe świata i pełne dziecięcej naiwności stworzenie, które czeka ciężka lekcja w kontakcie z brutalną rzeczywistością. Blomkamp jako kolejny z twórców przedstawia ludzi w złym świetle, jako istoty zawładnięte przez własne żądze i pasje. Większość z nich to metaforyczne uosobienie biblijnych siedmiu grzechów głównych, a znalezienie osoby prawej i dobrej graniczy z cudem. Co do odniesień religijnych i filozoficznych, u Blomkampa znajdziemy ich pod dostatkiem - od sensu egzystencji po nieodpartą chęć człowieka zostania nowym Stwórcą. Najgorsze jest to, że Chappie chłonie otaczające zepsucie niczym gąbka i pomimo całej swojej niewinności zaczyna uczestniczyć w przestępczym światku. Blomkamp brutalnie depcze po tej niewinności, piętnując puste zachowania ludzkiego gatunku.


Niestety, reżysera w wielu miejscach za bardzo ponosi fantazja. O ile na fabularne niedociągnięcia można by przymknąć oko, o tyle obok niektórych wątków i motywów ciężko przejść obojętnie. Blomkamp w pewnych miejscach naciągnął swoją fabułę do granic absurdu, czego zwieńczeniem staje się ludzka świadomość, nagrana na pendrive (czyżby inspiracja "Lucy" Bessona?). Komputery u Blomkampa mają taką moc obliczeniową, że NASA może co najwyżej pomarzyć, a lekcja moralności, jakiej reżyser chce udzielić, ocieka wtórnością i modnymi hasełkami. Podczas, gdy pierwsza część filmu dłuży się niemiłosiernie, bo Blomkamp nie oferuje niczego, czego widz by się nie spodziewał, druga chce chyba konkurować z głośnymi kinowymi blockbusterami pokroju "Transformers". Choć sporej ilości efektów przy stosunkowo niewielkim budżecie "Chappiemu" odmówić nie można, to nie o to chyba reżyserowi chodziło, by stworzyć prostą wizualną rozrywkę dla niewymagającego kinomana. Za dużo Blomkamp chciał na raz pokazać i od tego przybytku niejednego może rozboleć głowa.


Ciekawe jest, że wśród obsady najbardziej charakterystycznymi i wyróżniającymi się postaciami są... muzycy z zespołu "Die Antwoord". Ninja i Yo-Landi, którzy grają u Blomkampa samych siebie, uraczą widza nie tylko oryginalnym wizerunkiem, ale również ciekawym i naprawdę dobrym warsztatem aktorskim. Przy tej dwójce znany ze "Slumdoga" Dev Patel wypada wyjątkowo blado, a jeszcze gorzej na ekranie wychodzą prawdziwi kinowi weterani - Sigourney Weaver, której kompletnie nie leży rola surowej szefowej wielkiej korporacji, i Hugh Jackman, któremu bliżej do poligonu i wojennej ścieżki, aniżeli bycie niespełnionym geniuszem komputerowym.


Podsumowując, z wymienionej na samym początku trójki filmów sci-fi o sztucznej inteligencji, Garland bez większych problemów utrzymał pozycję lidera i jego "Ex Machina" to najlepszy wybór. Blomkamp uplasował się niewiele wyżej od Ibáñeza i to raczej przez osobistą sympatię do tytułowego Chappiego, niż przez bardziej wzniosłą treść, jaką chciano przekazać. Nie jest to zły obraz, lecz na pewno nie taki, który pozostanie na długo w pamięci i do którego będzie się chciało często wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz