piątek, 20 lutego 2015
Tajemnice lasu (2014)
Tytuł: Tajemnice lasu (Into the Woods)
Gatunek: Fantasy/Komedia/Musical
Reżyseria: Rob Marshall
Premiera: 13 lutego 2015 (Polska), 8 grudnia 2014 (świat)
Ocena: 2+/6
Rob Marshall, reżyser "Chicago" i "Nine", James Lapine, przenoszący sztukę z Broadway'u na duży ekran, i Stephen Sondheim, odpowiedzialny za "Sweeney Todda" - tak w skrócie można przedstawić trójkę twórców, którzy uraczyli nas musicalem osadzonym w baśniowym świecie braci Grimm. W dodatku, to wszystko pod czujnym okiem Disney'a, będącym swego rodzaju bajkowym monopolistą. Czy odważne połączenie mrocznego fantasy z ironiczną komedią okraszoną niezliczonymi śpiewami sprawdza się w prawie dwugodzinnych "Tajemnicach lasu"?
Piekarz wraz z żoną marzą o narodzinach dziecka. Pewnego dnia odkrywają, że ciąży na nich klątwa mieszkającej naprzeciwko Czarownicy. Żeby odczynić zły urok, Piekarz musi odnaleźć w pobliskim lesie cztery nietypowe komponenty zaklęcia - krwistoczerwoną pelerynę, śnieżnobiałą krowę, żółte jak kukurydza włosy i złotego pantofelka. Tymczasem, młody Jack wyrusza do lasu ze swoją krową, by sprzedać ją na targu i zarobić na jedzenie, Czerwony Kapturek udaje się do schorowanej babci, Kopciuszek marzy o pięknym balu, wydawanym przez Księcia, a uwięziona w wielkiej wieży Roszpunka tęskni za ukochanym i wolnością.
Już pierwsze kilka minut filmu może być dla nieprzygotowanych widzów bolesnym ciosem. Po pierwsze, mamy do czynienia z musicalem. Po drugie, mamy do czynienia z musicalem, którego ścieżka dźwiękowa nieprzypadkowo kojarzyć się będzie z nieudanym "Sweeney Toddem". Po trzecie, mamy do czynienia z musicalem, który ze znanych i lubianych baśni braci Grimm tworzy tak wybuchową mieszankę, że koktajl Mołotowa przy niej przypomina niewinną zabawkę dla najmłodszych. Połączenie Czerwonego Kapturka, Roszpunki, Jacka (od magicznego fasoli i olbrzymów) i Kopciuszka z problemami Piekarza i jego żony, spowodowanymi zemstą Czarownicy, na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło odważne i zarazem ciekawe. Jednakże, od strony realizatorskiej poległo praktycznie wszystko. Podzielona na dwie części fabuła, która miała jednocześnie przedstawiać historię po "i żyli długo i szczęśliwie" oraz być przestrogą spod szyldu "Uważaj na swoje życzenia!", okazała się w rzeczywistości totalną porażką. Historię ledwo udaje utrzymać się w ryzach (jedne wątki zostają w niewyjaśnionych okolicznościach urwane, inne - w nielogiczny sposób wprowadzone na siłę), a "podwójne zakończenie" dla niektórych będzie niezastąpionym lekiem na bezsenność. Oczywiście, o ile te osoby wyłączą głos, bo wykonania niektórych utworów nawet martwych podniosłyby z grobu. Tam, gdzie braki wokalne można by nadrobić choreografią, twórcy serwują dłużące się, jednoosobowe pokazy, które przesadnie trącają irracjonalnością (nawet jak na możliwości musicalu!).
Z niezliczonej ilości utworów w pamięci na dłużej zostają co najwyżej dwa - duet Książąt przy wodospadzie, który stanowi perfekcyjny przykład zapatrzonych w siebie królewiczów, jakże gloryfikowanych niejednokrotnie przez Disney'a, a także jedna z ostatnich piosenek, kiedy bohaterowie, iście komicznie, obarczają się wzajemnie winą za atak Olbrzymki. Tak, to stanowczo za mało jak na musical, gdzie słowa mówionego, a nie śpiewanego, można by ze świecą szukać. Plusami "Tajemnic lasu", które ratują projekt przed totalną katastrofą, są scenografia i kostiumy. Dzięki tej pierwszej udaje się choć po części odtworzyć mroczny klimat baśni braci Grimm, a od Colleen Atwood wielu mogłoby się uczyć. Nie dziwi więc, że to właśnie te dwa elementy zostały dostrzeżone przez Amerykańską Akademię Filmową i uhonorowane nominacjami do tegorocznych Oscarów.
Patrząc dalej po nominacjach, to po raz kolejny na liście kandydatek do statuetki znalazła się Meryl Streep. I z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że zasłużenie! Jej kreacja Czarownicy jest naprawdę wyjątkowa, dzięki czemu jako jedyna wyróżnia się z tłumu papierowych postaci. Tworząc karykaturalną i groteskową postać szalonej wiedźmy, przyćmiewa takich aktorów, jak: Emily Blunt ("Na skraju jutra") - dobrą, acz niewystarczającą; Anna Kendrick ("Zmierzch") - po raz kolejny zaszufladkowana; James Corden ("Masz talent") - za bardzo przerysowany; Chris Pine ("Jack Ryan: Teoria chaosu") - który po zniszczeniu postaci Ryana, zniszczył postać Księcia Kopciuszka; a nawet Johnny Depp ("Sekretne okno") - po raz kolejny udowadniający, że zagrać może wszystko, byleby tylko nie śpiewał. Wokalnie na wstępie przyciąga uwagę pokolenie najmłodszych - Daniel Huttlestone i Lilla Crawford - jednakże z każdą kolejną minutą ich udział na ekranie coraz bardziej irytuje, aniżeli fascynuje.
Podsumowując, dwa ciekawe momenty muzyczne, scenografia, kostiumy i Meryl Streep nie rekompensują poświęcenia dwóch godzin na to wątpliwej jakości dzieło. Marshall udowadnia, że "Chicago" to był szczyt jego możliwości, Lapine - że musical broadway'owy nie tak łatwo przenieść na duży ekran, zaś Sondheim - że tworzenie muzyki do tego gatunku nie jest jego najmocniejszą stroną. Nie wiem, jak bardzo zagorzałym miłośnikiem musicali trzeba być, by doszukać się w "Tajemnicach lasu" dodatkowych plusów. Osobiście odradzam marnowanie dwóch godzin na ich poszukiwanie i zalecam sięganie po tę produkcję wyłącznie w ostateczności.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz