czwartek, 13 lutego 2014

W imię... (2013)

Tytuł: W imię...
Gatunek: Dramat obyczajowy
Reżyseria: Małgorzata Szumowska
Premiera: 20 września 2013 (polska), 8 lutego 2013 (świat)
Ocena: 3-/6

W polskim kinie przestają istnieć tematy tabu. Mieliśmy już filmy o nastoletnich rodzicach, młodych samobójcach, chłopięcej prostytucji i galeriankach. Reżyserka "Sponsoringu" i "33 scen z życia" postanowiła poruszyć kolejny, który wielu wolałoby zamieść pod dywan. Czy w dobie medialnej nagonki na kościół i głośnych haseł o tolerancji historia księdza-geja jest wybitnym zrzuceniem zasłony milczenia, czy może zwykłą prowokacją?
Po przejęciu parafii na jednej z polskich wsi, ksiądz Adam zajął się prowadzeniem ośrodka dla trudnej młodzieży. Znajomość z jednym z chłopaków ze wsi rozbudzi głęboko ukrywane żądze, przed którymi Adam uciekł w stan kapłański.



Szumowska nie bała się poruszyć niewygodnego dla wielu tematu homoseksualistów wśród kleru. Robi z niego swój motyw przewodni, chcąc ukazać księdza-geja jako osobę, która z jednej strony robi wiele dobrego, z drugiej - prowadzi wewnętrzną walkę z własnymi demonami. Tło historii - zabita dechami wieś na odludziu - uznać można za wyrazisty symbol zacofania. Poprzez zabawę kontrastami i przeciwnościami ukazuje odrzucenie inności (już pierwsza scena, gdzie chłopacy naśmiewają się z upośledzonego mieszkańca wsi jest tego dobitnym przykładem). Szumowska stawia na obrazy i gesty, szczędzi zbędnych słów. Nakreśla problem, ale nie szuka złotego środka. Ostateczną ocenę zachowań bohaterów pozostawia samemu widzowi.



W efekcie stworzyła film, który można nazwać krótko: przerost formy nad treścią. Reżyserka zalewa widza takim natłokiem symboliki, że czasem ciężko zrozumieć do końca jej intencje. Prezentowana przez nią młodzież nie ma żadnych szans na poprawę - pozbawiona zasad ubarwia dialogi coraz to bardziej siarczystymi wulgaryzmami. Niektórzy bohaterowie i związane z nimi wątki wydają się być wprowadzone bez większego celu, jakby sama Szumowska miała z początku jakąś wizję, ale z każdą kolejną minutą o niej zapominała. Sceny seksu (w tym księdza z nastolatkiem) bardziej mają szokować, niż wnosić coś konstruktywnego do fabuły. "W imię..." miał ogromny potencjał, którego reżyserka nie umiała najzwyczajniej wykorzystać. Prowadzona historia jest tak naprawdę o niczym - ani poruszającym dramatem, ani lekcją, ani przestrogą. W przebrnięciu przez całość pomóc może jedynie muzyka duetu Mykietyn-Walicki.

Pomimo wszechogarniającej abstrakcji, Szumowska zebrała naprawdę dobrą obsadę. I nie mówię tutaj o pokoleniu "starych wyjadaczy", bo Chyrę (znów bohater z problemami z alkoholem), Ostaszewską (co ona w ogóle chciała pokazać?!) i Simlata (grającego "na siłę") przyćmiewają Kościukiewicz (wypowiadający przez cały film jedno zdanie!), znany z roli Fokusa w "Jesteś Bogiem" Tomasz Schuchardt (w epizodycznej roli ucieleśnienia mrocznych demonów księdza Adama), czy też młodzi amatorzy, wcielający się w postaci chłopaków z poprawczaka.
Podsumowując, "W imię..." Szumowskiej bardziej uznać można za odważną prowokację, niż zapadający w pamięci i zmieniający oblicze polskiego kina dramat.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz