Tytuł: W imię...
Gatunek: Dramat obyczajowy
Reżyseria: Małgorzata Szumowska
Premiera: 20 września 2013 (polska), 8 lutego 2013 (świat)
Ocena: 3-/6
W
polskim kinie przestają istnieć tematy tabu. Mieliśmy już filmy o
nastoletnich rodzicach, młodych samobójcach, chłopięcej prostytucji i
galeriankach. Reżyserka "Sponsoringu" i "33 scen z życia" postanowiła
poruszyć kolejny, który wielu wolałoby zamieść pod dywan. Czy w dobie
medialnej nagonki na kościół i głośnych haseł o tolerancji historia
księdza-geja jest wybitnym zrzuceniem zasłony milczenia, czy może zwykłą prowokacją?
Po przejęciu parafii na jednej z polskich wsi, ksiądz Adam zajął się
prowadzeniem ośrodka dla trudnej młodzieży. Znajomość z jednym z
chłopaków ze wsi rozbudzi głęboko ukrywane żądze, przed którymi Adam
uciekł w stan kapłański.
Szumowska nie bała się poruszyć
niewygodnego dla wielu tematu homoseksualistów wśród kleru. Robi z niego
swój motyw przewodni, chcąc ukazać księdza-geja jako osobę, która z
jednej strony robi wiele dobrego, z drugiej - prowadzi wewnętrzną walkę z
własnymi demonami. Tło historii - zabita dechami wieś na odludziu -
uznać można za wyrazisty symbol zacofania. Poprzez zabawę kontrastami i
przeciwnościami ukazuje odrzucenie inności (już pierwsza scena, gdzie
chłopacy naśmiewają się z upośledzonego mieszkańca wsi jest tego
dobitnym przykładem). Szumowska stawia na obrazy i gesty, szczędzi
zbędnych słów. Nakreśla problem, ale nie szuka złotego środka.
Ostateczną ocenę zachowań bohaterów pozostawia samemu widzowi.
W
efekcie stworzyła film, który można nazwać krótko: przerost formy nad
treścią. Reżyserka zalewa widza takim natłokiem symboliki, że czasem
ciężko zrozumieć do końca jej intencje. Prezentowana przez nią młodzież
nie ma żadnych szans na poprawę - pozbawiona zasad ubarwia dialogi coraz
to bardziej siarczystymi wulgaryzmami. Niektórzy bohaterowie i związane
z nimi wątki wydają się być wprowadzone bez większego celu, jakby sama
Szumowska miała z początku jakąś wizję, ale z każdą kolejną minutą o
niej zapominała. Sceny seksu (w tym księdza z nastolatkiem) bardziej
mają szokować, niż wnosić coś konstruktywnego do fabuły. "W imię..."
miał ogromny potencjał, którego reżyserka nie umiała najzwyczajniej
wykorzystać. Prowadzona historia jest tak naprawdę o niczym - ani
poruszającym dramatem, ani lekcją, ani przestrogą. W przebrnięciu przez
całość pomóc może jedynie muzyka duetu Mykietyn-Walicki.
Pomimo
wszechogarniającej abstrakcji, Szumowska zebrała naprawdę dobrą obsadę. I
nie mówię tutaj o pokoleniu "starych wyjadaczy", bo Chyrę (znów bohater
z problemami z alkoholem), Ostaszewską (co ona w ogóle chciała
pokazać?!) i Simlata (grającego "na siłę") przyćmiewają Kościukiewicz
(wypowiadający przez cały film jedno zdanie!), znany z roli Fokusa w
"Jesteś Bogiem" Tomasz Schuchardt (w epizodycznej roli ucieleśnienia
mrocznych demonów księdza Adama), czy też młodzi amatorzy, wcielający
się w postaci chłopaków z poprawczaka.
Podsumowując, "W imię..."
Szumowskiej bardziej uznać można za odważną prowokację, niż zapadający w
pamięci i zmieniający oblicze polskiego kina dramat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz