Tytuł: Zniewolony. 12 Years a Slave (12 Years a Slave)
Gatunek: Biograficzny/Dramat historyczny
Reżyseria: Steve McQueen
Premiera: 31 stycznia 2014 (Polska), 30 sierpnia 2013 (świat)
Ocena: 4-/6
Najlepsze scenariusze pisze samo życie - z tej idei wyszedł Steve McQueen, zabierając się za ekranizację wspomnień Solomona Northupa. Niemalże nieprawdopodobna historia spełniła swoje zadanie, zgarniając ogrom nagród i nominacji (w tym aż dziewięć do Oscara i siedem do Złotych Globów). Czy "Zniewolony" naprawdę jest aż taki dobry?
XIX wiek, Stany Zjednoczone podzielone na Północ i Południe. Czarnoskóry Solomon - utalentowany skrzypek - jest wolnym obywatelem. Wiedzie szczęśliwe życie z żoną i dwójką dzieci. Pewnego dnia podstępem zostaje porwany i oddany handlarzom niewolników. Trafia na południową plantację, gdzie rozpoczyna dwunastoletnią walkę o przetrwanie w nadziei, że uda mu się jeszcze kiedykolwiek wrócić do domu.
Muszę przyznać, że dawno żaden film nie wywołał u mnie tak skrajnych emocji. Z jednej strony nieprawdopodobna opowieść człowieka, który z dnia na dzień utracił swoją wolność. Krzywda ludzka i niespotykana obojętność otoczenia tak bardzo rażą, że ciężko wytrzymać spokojnie cały seans. W niektórych momentach ma się ochotę wziąć sprawy we własne ręce (jak przy scenach tortur lub biczowań). McQueen posługuje się nie tylko odpowiednimi dialogami i grą emocji, ale również gestami i symboliką scen (zakrwawiona, poszarpana koszula Solomona mówi więcej, niż jakiekolwiek słowa). Zaoszczędza przy tym widzowi scen drastycznych - jego film ma oburzać i szokować, ale nie odrzucać. Reżyser pewną ręką prowadzi historię od początku do końca, bez większych potknięć czy fabularnych przestojów. Zachwycać mogą również scenografia duetu Stockhausen-Baker i montaż Walkera.
Z drugiej strony, historia wydaje się być opowiedziana zbyt płytko, niczym sucha relacja w wiadomościach z ckliwymi wstawkami bohaterów i szokującymi scenami, wybranymi przez reportera. Film o odwadze, silnej woli i przetrwaniu staje się z każdą sceną coraz bardziej obojętny, niczym postawa głównego bohatera. Początkowy krzyk wolności zmienia się w ledwie słyszalny szept. Po prawie dwóch godzinach sprawa rozwiązuje się błyskawicznie, przynosząc zawód, zamiast radości i wzruszeń. Wygląda to tak, jakby reżyser spoczął na laurach, pewny, że historia obroni się sama. Poczucie niewykorzystanego potencjału wzmaga znany z genialnych ścieżek dźwiękowych Hans Zimmer, który tak bardzo kopiuje sam siebie, że aż chciałoby się powiedzieć "Gdzieś to już słyszałem".
Skrajne emocje wywołują też sami aktorzy. Michael Fassbender (którego bohater tłumaczy niewolnictwo Biblią) odwala kawał naprawdę dobrej roboty, zaś Chiwetel Ejiofor w pewnym momencie przestaje mieć pomysły, jak dalej prowadzić postać Solomona. Nominacja dla Lupity Nyong'o za rolę Patsey to chyba jakaś pomyłka - ciekawiej prezentowała się już Sarah Paulson jako pani Epps. Samuel Bass, epizodyczna rola Brada Pitta, przypomina żywcem zerżniętą (acz łagodniejszą) kopię porucznika Raine'a z "Bękartów wojny".
Podsumowując, ogromną ilość nominacji "Zniewolony" zawdzięcza raczej dramatycznej historii, niż innym aspektom, dzięki którym film mógłby na długo zapadać w pamięci. Akademia na siłę chciała wyróżnić "obraz o ciężkich losach czarnoskórych", omijając (niestety) szerokim łukiem znacznie lepszego - moim zdaniem - "Kamerdynera".