wtorek, 6 stycznia 2015

Still Alice (2014)


Tytuł: Still Alice
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Richard Glatzer, Wash Westmoreland
Premiera: 8 września 2014 (świat)
Ocena: 6/6

Panowie Glatzer i Westmoreland spotykają się za kamerą nie od dziś. Reżysersko-scenariuszowy duet rozpoczął się czternaście lat temu przy filmie "The Fluffer" i wypuścił takie tytuły, jak "Piętnastolatka" i "The Last of Robin Hood". Tym razem wzięli na siebie niezbyt popularny i dość ciężki temat choroby Alzheimera, opierając się na powieści debiutującej Lisy Genovy. Czy swoją najnowszą produkcją, "Still Alice", stanęli na wysokości zadania?


Dr Alice Howland jest znaną i bardzo cenioną wykładowczynią lingwistyki. Z czasem zauważa, że coraz częściej zdarza jej się o czymś zapomnieć. Początkowo są to pojedyncze słowa, lecz gdy gubi się na kampusie własnej uczelni, udaje się do specjalisty. Ten po wykonaniu szeregu badań odkrywa, że Alice cierpi na rzadką odmianę Alzheimera. Jej wczesna faza w wieku Howland jest na tyle wyjątkowa, że żadne leki nie są w stanie spowolnić gwałtownie postępującej choroby. Alice zostaje odsunięta od ukochanej pracy, a mąż i dzieci nie do końca mogą odnaleźć się w nowej sytuacji.


Glatzer i Westmoreland mieli niełatwy orzech do zgryzienia. Powieść, którą postanowili zekranizować, jest napisana z punktu widzenia głównej bohaterki. Taka narracja zawsze lepiej sprawdzała się w słowie pisanym, niż przed kamerą, jednakże reżyserski duet poradził z nią sobie całkiem dobrze. Zamiast rozdmuchanej historii, której bohaterom groziłaby nadekspresja i karykaturalny dramatyzm, dostajemy obraz stonowany, jednocześnie lekki i poważny. Twórcy dają czas widzom na zapoznanie się z główną bohaterką i utworzenie pewnego rodzaju więzi, dzięki której przeżywają jej tragedię wraz z nią. Glatzer i Westmoreland perfekcyjnie grają emocjami, nie tworząc ze swojego filmu "płaczliwego" dramatu, lecz obraz na tyle poruszający, że nie da się obok niego przejść obojętnie.


Postawa Alice to przykład niezłomnej walki o własną osobę i wspomnienia, lecz twórcy jej przesadnie nie gloryfikują. Bohaterka ma chwile słabości, nawet planuje własne samobójstwo, lecz w ostatecznym rozrachunku stara się walczyć do końca i zachowywać tak, jak kiedyś. Ona nie szuka współczucia ani litości, jedynie zrozumienia. Glatzer i Westmoreland dogłębnie ukazują wyniszczającą moc choroby Alzhaimera, której podsumowanie widz znajdzie w poruszającym przemówieniu Alice. Gorzki morał nie został umieszczony na końcu, lecz pada gdzieś w połowie filmu z ust głównej bohaterki, która słowami "Wolałabym mieć raka" nie tyle bagatelizuje chorobę nowotworową, lecz przedstawia najgorsze z możliwych cierpień. Cierpień osoby, której każdy dzień wydziera ukochane słowa i wspomnienia, wyniszczając od środka nie gorzej, niż wspomniany rak.


Od początku było wiadome, że "Still Alice", z racji przyjętej koncepcji narracyjnej, spocznie na barkach odtwórczyni głównej bohaterki. Na szczęście twórcy mieli nosa, kogo obsadzić w tytułowej roli, bo gdyby nie warsztat aktorski, jakim dysponuje Julianne Moore, cały projekt poległby u samych podstaw. Moore perfekcyjnie prowadzi swoją bohaterkę, doskonale ważąc emocjami i zupełnie przyćmiewając aktorów drugoplanowych. Alec Baldwin za pomocą Johna stara się wyjść z cienia filmowej żony, lecz, mimo usilnych starań, całą uwagę i tak skupia się na Moore. Przemiana pana Howarda, który stara się odnaleźć w nowej sytuacji i pogodzić opiekę nad żoną z obowiązkami w pracy, mogłaby posłużyć za materiał do osobnego filmu - tutaj jest jedynie tłem, ledwie wspomianym przez twórców tematem, któremu naprawdę brakuje choćby kilku dodatkowych minut uwagi. Starałem się też przekonać do Kristen Stewart, której Lydia gra pierwsze skrzypce z trójki dzieci Alice. Niestety, wciąż ta sama, jedna twarz, otwarte usta i tępy wzrok nie zmieniają mojego zdania. W tym przypadku to całe szczęście, że Moore jest gwiazdą każdej sceny, dzięki czemu drewnianą Stewart daje się jakoś przeżyć.
Podsumowując, "Still Alice" to pełen emocji dramat z prawdziwego zdarzenia, a sama dr Howland to jedna z najlepszych kreacji Julianne Moore w historii (za którą zresztą ma spore szanse zgarnąć statuetkę podczas Gali Złotych Globów). Jest to pozycja obowiązkowa wśród (już) zeszłorocznych filmów. Gorąco polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz