piątek, 16 stycznia 2015

Gra tajemnic (2014)


Tytuł: Gra tajemnic (The Imitation Game)
Gatunek: Biograficzny/Dramat
Reżyseria: Morten Tyldum
Premiera: 16 stycznia 2015 (Polska), 29 sierpnia 2014 (świat)
Ocena: 6/6

Ledwo opadły emocje po Złotych Globach, a już znamy nominacje do najsłynniejszych nagród filmowych - Oscarów. Wśród faworytów nominowany aż w ośmiu kategoriach (w tym za Najlepszy film i Najlepszą reżyserię) najnowszy obraz norweskiego twórcy, Mortena Tylduma ("Kumple" ,"Łowcy głów"). "Gra tajemnic", opowiadająca historię wybitnego matematyka i jednego z twórców informatyki, Alana Turinga, zapowiadała się na prawdziwą gratkę (tym bardziej dla matematyka!). Czy najnowszy film Tylduma wart jest rzeczywiście tylu nominacji?


Alan Turing, angielski matematyk i kryptolog, zgłasza się do tajnego przedsięwzięcia armii, które ma na celu rozszyfrować niemiecką Enigmę. Choć swoim stylem bycia zraża do siebie współpracowników, zyskuje poparcie premiera Churchilla i rozpoczyna budowę maszyny, która pomoże w złamaniu kodu III Rzeszy. Kosztowny projekt nie przynosi jednak pożądanych efektów, a dowodzący misją komandor Denniston szuka powodu, by odsunąć Turinga od prac. W końcu badacze dostają ultimatum - albo w ciągu miesiąca uda im się złamać Enigmę, albo zostają zwolnieni. Rozpoczyna się szalony wyścig z czasem, który kosztować może nie tylko stanowiska, ale życie milionów żołnierzy, walczących na froncie.


Wydawać by się mogło, że Morten Tyldum porwał się z motyką na słońce. Prowadzenie narracji na trzech płaszczyznach czasowych pokonało niejednego reżysera. Norweg jednak spisuje się na medal, skacząc płynnie między przeszłością a teraźniejszością Turinga, perfekcyjnie przedstawiając jego osobę, jednocześnie nie tracąc z góry narzuconego tempa. Każdy z trzech wątków, doskonale prowadzonych i zrealizowanych, ogląda się z równym zainteresowaniem i z czasem coraz bardziej zaciska się kciuki za głównego bohatera (a wszystko przy genialnej muzyce Alexandre'a Desplata). Jednakże, Tyldum nie chce wyłącznie przedstawić historii wybitnego matematyka w znakomitej oprawie. "Gra tajemnic" ma drugie przesłanie, znacznie dosadniejsze, poruszające kwestie osób homoseksualnych. Postać Turinga jest ich uosobieniem, przedstawiającym tragedię człowieka, dzięki któremu udało się wygrać wojnę, a który przez własny kraj był piętnowany i szkalowany. Anonimowy bohater, wybitny naukowiec, wyprzedzający swoje czasy, z powodu swojej orientacji został zmuszony do kuracji hormonalnej, która w ostatecznym rozrachunku popchnęła go do samobójstwa. Późniejsze jego ułaskawienie przez królową Elżbietę (dopiero w 2013!) i uznanie zasług nie cofną tego, co musiał przeżyć Turing tylko z tego powodu, że był "inny". Zakończenie, gdzie radosne sceny z wygrania wojny przecinają się z upadkiem fizycznym i psychicznym Turinga są głośnym wołaniem o wyciągnięcie wniosków z tej, bądź co bądź, smutnej historii.


W tym miejscu chciałbym zdementować rozsiewane po licznych forach plotki, jakoby Brytyjczycy przypisali sobie "Grą tajemnic" wszelkie zasługi za złamanie Enigmy, którą to - jak wiadomo - pierwsi rozkodowali polscy naukowcy. W filmie Alan Turing wielokrotnie podkreśla, że swoją maszynę oparł o badania Rejewskiego, Różyckiego i Zygalskiego (choć nie wymienia ich wprost po nazwiskach), zaś Denniston przed rozpoczęciem projektu prezentuje Enigmę, którą to właśnie polski wywiad wykradł z Berlina i dostarczył do Londynu. Nie spodziewajmy się, że w filmie o Turingu, który skupia się na jego dzieciństwie, poznaniu własnej orientacji, naukowych osiągnięciach i losach powojennych, dostaniemy kilkunastominutowy wstęp o dokonaniach polskich badaczy. W końcu, jeżeli ktoś jeszcze nie zauważył, film Tylduma nie jest o tym, kto pierwszy złamał Enigmę. A ci, którzy odczuwają niedosyt, niech napiszą list do polskich wytwórni, by zamiast wydawać pieniądze na kolejne bzdurne komedie pokroju "Kac Wawa" lub pseudowojenne twory, jak "Westerplatte" ze szklankami z Ikei czy tragicznie przerysowane dzieło Hoffmana "1920. Bitwa warszawska", nakręcili w końcu porządny polski film o polskim udziale i zasługach w czasie II Wojny Światowej. Ręczę, że wszystkim wyjdzie to na dobre.


Wracając do samej "Gry tajemnic", wisienką na tym tyldumowym torcie jest obsada. Zaryzykuję stwierdzenie, że Benedict Cumberbatch zagrał swoją rolę życia. Perfekcyjnie połączył w jednej osobie ekscentrycznego dziwaka i wybitnego geniusza, jednostkę wrażliwą i zamkniętą w sobie, lecz jednocześnie szczerą do bólu i dosadną, której logiczny umysł sprawiał problemy w relacjach międzyludzkich. Podczas Gali Akademii mocno będę trzymał za niego kciuki, by zgarnął statuetkę. Na spore pochwały zasługuje również Keira Knightley, która swoją drugoplanową postacią Joan pokazała, na co ją stać. Niezaprzeczalnie jest to jej najlepsza rola od dawna. I tak, jak Turing Cumberbatcha jest symbolem homoseksualistów, żyjących w cieniu i strachu, tak Joan Knightley to uosobienie walki o równouprawnienie dla kobiet. Pozostała obsada, przede wszystkim Goode, Strong i znany z "Gry o tron" Dance, spisuje się równie rewelacyjnie, dzięki czemu cała "Gra tajemnic" trafia, obok "Whiplasha", na piedestał najlepszych filmów 2014 roku.
Podsumowując, Tyldum zespolił emocje dramatu z zimną matematyką, tworząc prawdziwe arcydzieło, które ma szanse zapisać się na dłużej w historii kina. Ile z tej perfekcji dostrzeże Amerykańska Akademia Filmowa, dowiemy się już 22 lutego. Tymczasem, radzę nie czekać na wyniki, tylko ruszać do kina, bo naprawdę warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz