środa, 29 października 2014

Hercules (2014)


Tytuł: Hercules
Gatunek: Przygodowy
Reżyseria: Brett Ratner
Premiera: 25 lipca 2014 (Polska), 23 lipca 2014 (świat)
Ocena: 2-/6

Zaryzykuję stwierdzenie, że chyba żaden mitologiczny heros nie doczekał się tylu filmów o sobie, co Herkules. Dla wielu syn Zeusa kojarzy się z twarzą Kevina Sorbo, który wcielał się w tę rolę w jednym z najsłynniejszych seriali lat 90-tych. Mimo to, że tematyka wydaje się dość wyeksploatowana, twórcy prześcigają się w ukazaniu nowej historii Herkulesa. Tym razem z mitologicznym herosem postanowił się zmierzyć Brett Ratner (tak, to ten sam pan odpowiedzialny za "X-Men: Ostatni bastion"). Co udało się uzyskać z tego starcia?


Herkules, znany w całej Grecji siłacz i heros, jest najemnikiem, który wraz z grupą wiernych przyjaciół para się "krwawą robotą" za odpowiednie pieniądze. Pewnego dnia przybywa do niego Ergenia, córka Kotysa, króla Tracji, z prośbą o ratunek. W zamian za pomoc w zwalczeniu zdrajcy Resosa, dowodzącego armią centaurów maga, pustoszącego ich krainę, księżniczka obiecuje mu wielkie bogactwo. Nie wierząc w nadnaturalne moce przeciwnika, Herkules postawia podjąć się zadania. Okazuje się, że misja nie jest tak prosta, jakby się wydawało i może kosztować najemników życie.


Rok 2014 można by uznać za strasznie pomyślny dla syna Zeusa. Dwa niezależne od siebie filmy w tak krótkim czasie to w końcu prawdziwy sukces. Niestety, oba okazały się tragiczne w skutkach. Renny Harlin w "Legendzie Herkulesa" pokazał jeden z najnudniejszych filmów przygodowych w historii. Brett Ratner, w myśl "Króla Artura" Fuqua sprzed 10 lat, pragnie na siłę z Herkulesa wycisnąć zwykłego człowieka. I, podobnie jak Fuqua zniszczył legendę Rycerzy Okrągłego Stołu, tak Ratner zniszczył mit o synu Zeusa. Choć udało się dodać więcej akcji i przygody, niż u Harlina, to jednak wciąż za mało na wzbudzenie większych emocji. Sam reżyser nie do końca mógł się zdecydować, czy jego Herkules ma być w pełni człowiekiem, czy posiadać jednak nadludzką siłę. W efekcie, z jednej strony prezentuje słynne prace herosa jako zgrabne mistyfikacje i fantazje Jolaosa, z drugiej - ciosy bohatera miotają przeciwnikami po polu bitwy, a podniesienie kilkunastometrowego posągu Hery nie stanowi większego wyzwania. Sama fabuła jest do bólu przewidywalna, dłuży się, nuży i przypomina zręczną kopię wcześniej wspomnianego "Króla Artura" (nawet niektóre zwroty akcji i sceny wyglądają łudząco podobnie). Najgorsze jednak jest to, że wszystko, co z tej produkcji było najlepsze, zmieszczono w dwuminutowym zwiastunie.


Z obsadą, mimo usilnych starań, też szału nie ma. Dwayne Johnson niezaprzeczalnie lepiej prezentuje się w roli nadludzko silnego Herkulesa, niż wymuskany Kellan Lutz, jednakże jego gra nie powala na kolana. John Hurt i Joseph Fiennes nie trafili z rolami i wypadają nadzwyczaj karykaturalnie. Kotys (Hurt) przypomina nadekspresyjną i nieudaną wersję Priama z "Troi", zaś Eurysteusz (Fiennes) to żałosna parodia Kommodusa z "Gladiatora". Jedynym, którego miło się oglądało na ekranie, był Ian McShane, perfekcyjnie wiążący powagę sytuacji z komizmem swojej postaci - Amfiaraosa.
Podsumowując, pozycji Kevina Sorbo jako Herkulesa nikt nie zagroził. Okazało się, niestety, że film Ratnera nie tylko powielił część błędów swojego poprzednika ze stycznia, ale dodał też kilka własnych. Pozostaje mieć nadzieję, że w końcu zjawi się ktoś, kto z historii syna Zeusa stworzy kino przygodowe z prawdziwego zdarzenia, godne miejsca na filmowym Olimpie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz