poniedziałek, 16 maja 2016

Szefowa (2016)


Tytuł: Szefowa (The Boss)

Gatunek: Komedia
Reżyseria: Ben Falcone
Premiera: 22 kwietnia 2016 (Polska), 6 kwietnia 2016 (świat)
Ocena: 3-/6

Po średniej i humorystycznie wtórnej "Agentce", Melissa McCarthy powraca w głównej roli jako tytułowa "Szefowa" u Bena Falcone'a (tak, to ten pan od "Tammy"). Wydawać by się mogło, że temat związany z niekoniecznie lubianymi przez pracowników przełożonymi został już doszczętnie przez komedie wyczerpany. Czy w tym przypadku udało się Falcone'owi pokazać coś nowego?


Michelle Darnell to kobieta sukcesu, która do serca wzięła sobie motto "Po trupach do celu". Pewnego dnia napotyka jednak godnego siebie przeciwnika. Jej były kochanek, Renault, kosztem którego przed laty Michelle dostała awans, postanawia się zemścić. W efekcie milionerka traci wszystko i trafia do więzienia. Po odzyskaniu wolności nie ma gdzie się udać - wszyscy dawni przyjaciele i współpracownicy się od niej odwracają. Ostatnią nadzieją Michelle jest jej była asystentka, Claire. Kobieta zgadza się przyjąć pod dach byłą szefową, dopóki ta nie stanie na nogi. Choć powrót do gry okazuje się dla Michelle trudniejszy, niż z początku myślała, w końcu wpada na pomysł na nowy biznes. Gdy zaczyna wraz z Claire odnosić sukcesy, zwraca na siebie uwagę Renaulta.


Postać Michelle Darnell ma w sobie coś z Mirandy Priestly ("Diabeł ubiera się u Prady") - jest to osoba, której nienawidzimy za to, jaka jest, a jednocześnie ją za to kochamy. Oczywiście, Michelle daleko jest do Mirandy, a porównanie "Szefowej" do filmu Frankela to obraza dla tego drugiego, niemniej sam fabularny zarys wydaje się być bardzo zbliżony. Falcone'owi zabrakło jednak dobrych pomysłów na rozwinięcie swojego scenariusza. Z jednej strony mamy ciekawą opowieść o ambitnej kobiecie, która, skrzywdzona w przeszłości, zamknęła swoje serce przed wszystkimi i całkowicie oddała się pracy i karierze. Z drugiej, to schematyczna i przewidywalna historyjka z miałkim morałem, których na dużym i małym ekranie były setki. U Falcone'a nadal widać niezbyt bogaty warsztat reżyserskich umiejętności, zaś scenariusz przypomina zlepek losowo wybranych pomysłów, przez co niektóre momenty zamiast śmieszyć wywołują u widza zażenowanie.


Skoro już o śmiechu mowa, to i na tym polu Falcone popisał się niesamowitą dysproporcją. Raz widz otrzymuje taki zastrzyk humoru, że sala kinowa wybucha gromkim śmiechem (osobiście uważam, że scena ulicznej walki grupy Michelle z grupą Helen spokojnie może przejść do historii komediowych produkcji XXI wieku), innym razem zaś nie wiadomo do końca, czy to już ten moment, w którym należy się śmiać. Finałowa walka Michelle z Renaultem to jakieś nieporozumienie i wyłącznie ostatnia scena (okraszona humorem spod szyldu "skórki od banana") ratuje obraz na tyle, że z kina wychodzi się w miarę pozytywnym nastroju.


Ogromnym plusem całek produkcji jest obsada. Przede wszystkim Melissa McCarthy i Peter Dinklage, bez których całość byłaby strasznie ciężkostrawna. Genialnie sprawdza się również młodziutka Ella Anderson, która niejednokrotnie wypada lepiej od swojej filmowej matki, Kristen Bell. Cieszy też udział - choć szkoda, że tylko epizodyczny - niezastąpionej Kathy Bates w roli dawnej mentorki tytułowej szefowej.


Podsumowując, tegoroczna propozycja Falcone'a nadaje się raczej do zabicia nudy podczas leniwej niedzieli, aniżeli na wyprawę do kina. Melissa po raz kolejny została postawiona w sytuacji, gdzie musiała ratować całokształt - niestety, z pustego to i Salomon nie naleje. Życzę więc, by kolejna produkcja z jej udziałem stała na wyższym poziomie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz