Tytuł: Infini
Gatunek: Sci-Fi
Reżyseria: Shane Abbess
Premiera: 11 kwietnia 2015 (świat)
Ocena: 4/6
Kino australijskie potrafi być prawdziwym polem bitwy na umiejętności twórców i polem popisu dla aktorów zarówno o znanych nazwiska i obytych przed kamerą, jak i dla stawiających swoje pierwsze kroki. No i najważniejsze - to tutaj możemy znaleźć to, czego wielokrotnie już brakuje w amerykańskich produkcjach: dobrej historii. Z Australii trafiałem przede wszystkim na dramaty i thrillery, więc gdy ujrzałem produkcję sci-fi (nawet niskobudżetową!), postanowiłem zaryzykować. Co też Shane Abess, twórca świetnego "Gabriela", zaprezentował tym razem?
Gatunek: Sci-Fi
Reżyseria: Shane Abbess
Premiera: 11 kwietnia 2015 (świat)
Ocena: 4/6
Kino australijskie potrafi być prawdziwym polem bitwy na umiejętności twórców i polem popisu dla aktorów zarówno o znanych nazwiska i obytych przed kamerą, jak i dla stawiających swoje pierwsze kroki. No i najważniejsze - to tutaj możemy znaleźć to, czego wielokrotnie już brakuje w amerykańskich produkcjach: dobrej historii. Z Australii trafiałem przede wszystkim na dramaty i thrillery, więc gdy ujrzałem produkcję sci-fi (nawet niskobudżetową!), postanowiłem zaryzykować. Co też Shane Abess, twórca świetnego "Gabriela", zaprezentował tym razem?
Przyszłość. Dzięki nowatorskiej i kontrowersyjnej metodzie, można błyskawicznie "przesłać" człowieka na drugi koniec Galaktyki. Mimo, że metoda jest wadliwa i może spowodować trwałe uszczerbki na zdrowiu, najbiedniejsi mieszkańcy Ziemi gotowi są pracować dla dużych firm, by na zlecenie przesyłać siebie w celu wykonywania misji. Whit Charmichael jest żołnierzem, który ma wyruszyć w swoją ostatnią misję. Przed przesłaniem dochodzi jednak do tragedii, a oddział Whita zostaje zaatakowany. Jego dowódca postanawia zaryzykować i wysłać jedynych ocalałych do ostatniej zapamiętanej przez komputer lokacji. Tam czeka na Whita prawdziwe piekło.
W swoim debiutanckim "Gabrielu" Abbess pokazał, że nawet bez wielomilionowego budżetu można stworzyć dobre, mroczne kino fantasy. Teraz australijski reżyser postanowił zrobić ukłon w kierunku kina sci-fi. I tym razem też klimat filmu nie jest tworzony przez ogrom efektów specjalnych (miłośnicy blockbusterów nie znajdą tu za wiele uciechy), lecz przez złożone postaci i chłodne ściany stacji kosmicznej. "Infini" z jednej strony to popularno-naukowa psychologia obłędu, z drugiej - mroczny thriller, którego gęstą atmosferę można ciąć nożem. Od pierwszych chwil na stacji wiadomo, że nic nie pójdzie zgodnie z planem bohaterów.
Wielu twórców wcześniej prezentowało różne formy komunikacji między ludźmi a obcymi. Abbess w "Infini" skorzystał w pewnym stopniu z pomysłu, przedstawionego w "Kuli" Levinsona. W obrazie z 1998 roku naukowcy odkryli tytułową kulę, dzięki której mogli stworzyć wszystko, lecz ich umysły zaczęły urzeczywistniać ich najskrytsze lęki, doprowadzając tym samym do tragedii. W "Infini" tajemniczy wirus, przenoszony podczas kontaktu z krwią zarażonego, nasilał w bohaterach pierwotne, zwierzęce instynkty i agresję. Obcy chcieli zrozumieć człowieka, ale odwołali się do jego najgorszych cech. Niestety, Abbess im bardziej brnie w swoją historię, tym ciężej udaje mu się ją utrzymać w ryzach. Koncepcja obcych pasożytujących na ludziach świetnie sprawdziła się u Ridleya Scotta, ale tutaj wydaje się być mocno naciągana. Otwarte zakończenie kompletnie nie pasuje do hermetycznej historii całości. Jednoznaczne zakończenie, bez niedomówień i domysłów, sprawdziłoby się o wiele sensowniej.
Wśród obsady można wyróżnić dwa nazwiska - niezbyt znany Daniel MacPherson i mistrz ról drugo- i trzecioplanowych Luke Ford. Ten pierwszy doskonale odnajduje się w roli Whita, niezłomnego żołnierza, którego złożona żonie obietnica powrotu do domu trzyma przy życiu i nie pozwala poddać się wirusowi. MacPherson świetnie łączy stereotyp niepokonanego bohatera z walczącym z własnym obłędem człowiekiem. Gdy jednak na ekranie pojawia się Luke Ford, to zagarnia dla siebie całą uwagę. Jego bohater potrafi wywołać w widzu pełną gamę emocji, od sympatii po wściekłość. Przy tej dwójce reszta obsady, z Lukem Hemsworthem (z tych Hemsworthów) na czele, spada na dalszy plan.
Podsumowując, "Gabriel" to nie jest, ale jak na niskobudżetowe kino sci-fi sprawdza się całkiem nieźle. Gdzieś pod koniec projekt się wykoleił, ale całość ogląda się całkiem dobrze i z zainteresowaniem.