niedziela, 6 listopada 2016
Inferno (2016)
Tytuł: Inferno
Gatunek: Thriller
Reżyseria: Ron Howard
Premiera: 14 października 2016 (Polska), 12 października 2016 (świat)
Ocena: 3-/6
Kiedy w 2006 roku "Kod da Vinci" wszedł do kin, o książkach Dana Browna usłyszał każdy. W momencie, gdy głos zabrał sam Watykan, potępiając przedstawiane w powieści i jej ekranizacji teorie, producenci zapewne piali z zachwytu (bo czy można mieć lepszą reklamę?). Zainteresowanie mediów przedstawionymi wątkami, w których fikcja zgrabnie została wpleciona w prawdziwe wydarzenia, spowodowało, że "Kod da Vinci" stał się światowym hitem (zarabiając przeszło 700 mln dolarów). Od razu było pewne, że nie będzie to jedyna ekranizacja prozy Dana Browna. I tak, w 2009 na duży ekran trafiły "Anioły i demony". Choć ponownie spotkano się z krytyką Watykanu i medialnym szałem, filmowi nie udało się powtórzyć sukcesu swojego poprzednika. Mimo to, twórcy postanowili nie dawać za wygraną i w tym roku do kin trafiła trzecia ekranizacja przygód Roberta Langdona. Czy "Inferno" jest w stanie dorównać książce?
Robert Langdon, światowej sławy profesor z dziedziny symboliki z Harvardu, budzi się w szpitalu w Wenecji. Nie wie, gdzie się dokładnie znajduje i jak tu trafił. Dr Sienna Brooks wyjaśnia mu, że trafił do szpitala ranny i może cierpieć na kilkudniową amnezję. Niedługo później na miejsce przybywa Vayentha, płatna zabójczyni, której zadaniem jest pozbycie się Langdona. Wraz z pomocą Sienny, Robertowi udaje się uciec. Okazuje się, że jest poszukiwany przez amerykański rząd, WHO oraz tajną organizację. Wszystko przez urządzenie, które znajduje w kieszeni swojej marynarki, zawierające mapę piekła Dantego, która została przez kogoś zmodyfikowana. Od rozwiązania tej zagadki może zależeć nie tylko życie Langdona, ale i wszystkich ludzi.
Do tej pory trio Howard, Hanks i Zimmer to był istny strzał w dziesiątkę. Howard potrafił genialnie ważyć akcję i napięcie z jednoczesnym prowadzeniem fabuły, w roli Langdona ciężko było sobie wyobrazić kogokolwiek poza Hanksem, a całość doskonale domykał Zimmer w wyjątkowej oprawie muzycznej. Niestety, wystarczyło, że Akiva Goldsman zostawił napisanie scenariusza Davidowi Koeppowi (tak, tak, to ten pan od "Jack Ryan: Teoria chaosu") i wszystko się posypało. Koepp pozazdrościł chyba Terrio i Goyerowi chaotycznego "Świtu sprawiedliwości" i sam postanowił obszerną powieść Dana Browna poszatkować, pozlepiać po swojemu i - co gorsza! - zmienić cały jej sens.
Przez liczne skróty myślowe, skakanie między scenami i nierozwijanie wątków ci, którzy nie czytali książki, mogą się czuć mocno zdezorientowane. Za to osoby, które czytały książkę, będą nie mniej zdezorientowane, przez pół seansu zastanawiając się, czy aby na pewno "Inferno" stanowi ekranizację powieści Dana Browna. Choć wartkiej akcji w filmie nie brakuje, nie udaje się nią zrekompensować kompletnego braku fabularnej logiki, sensownego ciągu przyczynowo-skutkowego i zmiany finału, przez którą obraz trafia na półkę przeciętnych thrillerów. I to mocno przeciętnych. Nic w tym obrazie nie potrafi wystarczająco zachwycić, główne wątki są niewystarczająco rozbudowane, a liczne niedomówienia sprawiają, że widz zastanawia się, kto pisał scenariusz - doświadczony (nomen omen) scenarzysta, czy uczeń gimnazjum. Na domiar złego, Ron Howard za wiele z tym nie robi i prezentuje widzom tę fabularną papkę z pełną odpowiedzialnością, zaś Hans Zimmer ponownie udowadnia, że spoczął na laurach i się wypalił, plagiatując sam siebie. To, co usłyszmy w "Inferno", to nieznacznie (naprawdę nieznacznie!) przerobiony soundtrack z "Kodu da Vinci".
Ze wcześniej wspomnianego trio, wyłącznie Tom Hanks udowadnia, że nie zwalnia tempa i nadal mu zależy. Jako Robert Langdon jest niezastąpiony i choć scenariuszowo wygląda to blado, stara się wycisnąć jak najwięcej. Felicity Jones jako Sienna Brooks wypada zbyt sztucznie, znany z "Nietykalnych" Omar Sy nie ma możliwości rozwinięcia skrzydeł, a Ben Foster jako Zobrist jest tak słaby, że do swoich teorii nie przekonałby ameby intelektualnej, a co dopiero takiej rzeszy wiernych i oddanych wyznawców, jaka została zaprezentowana w filmie. Na koniec Sidse Babett Knudsen, która sama w sobie nie wypada najgorzej, ale wybór jej do roli Elizabeth Sinskey udowadnia, że twórcy naprawdę nie czytali książki.
Podsumowując, jako niewymagający film akcji z domieszką thrillera, "Inferno" może być dobrym pomysłem na wieczór. Jednakże, dla większości widzów wizyta w kinie może skończyć się konsternacją i rozczarowaniem. "Inferno" to doskonały przykład, że co za dużo, to niezdrowo.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz